Staramy się przedstawiać wam różne tematy na outdoorito, tak żeby każdy z Was znalazł tu coś dla siebie. Ale o ile same dbamy o to, żeby powiększać wciąż pulę zagadnień i pomysłów outdoorowych i jeśli tylko jest do tego okazja, próbować różnych nowych rzeczy, to outdoorito ma jedną dużą lukę. Chodzi o spędzanie czasu w naturze z dzieckiem, o wspólne podróże i mikrowyprawy. Dookoła pokutuje pogląd, że z chwilą przyjścia dziecka na świat kończy się życie pełne przygód, nie ma miejsca na ambitne, aktywne wyjazdy, brak już czasu na własne pasje. Tymczasem dookoła siebie mamy masę przyjaciół i znajomych, którzy wraz z pojawieniem się dzieci, nie tylko nie przestali planować czasu w outdoorze, ale przeszli na kolejny poziom jeśli chodzi o realizację takich wypadów. Wielu z nich robi rzeczy niesamowite i pokazuje jak można od małego zaszczepiać pasję do natury i podróży. Dla nas są ogromną inspiracją, dlatego chciałyśmy i Wam uchylić rąbka tego dla nas trochę innego świata :). A może Wam jest już on dobrze znany i znajdziecie tu parę nowych, ciekawych pomysłów? Żadna z nas dzieci jeszcze nie ma, toteż nie czujemy się kompetentne do radzenia Wam jak planować wspólne weekendy czy większe wypady z potomstwem, dlatego chcemy w tym wpisie oddać głos komuś, kto już niejedną taką wyprawę ma za sobą.
Kiedy parę miesięcy temu poprosiłam naszego przyjaciela Fiera (Artura Jurkowskiego) o napisanie tego tekstu żyliśmy jeszcze w starym, prepandemicznym świecie, gdzie kaszel w busie nie wywoływał paniki, słowo “maseczka” kojarzyło się co najwyżej z pielęgnacją kosmetyczną, a bilety lotnicze skurczyły świat jak nigdy wcześniej. Dziś wyjazd z dzieckiem na odległy Reunion, w sytuacji niepewnych lotów i wciąż zmieniających się obostrzeń, staje się dużo bliższy ekspedycji Kolumba niż rodzinnych wakacji. Pewnie niewielu z Was rozważy choćby sprawdzenie dostępności biletów na wyspę. Ale mamy nadzieję, że detale z tego wpisu przydadzą się Wam jak najszybciej (może już za rok…) i że przeniesiecie ten pomysł również na nasze polskie podwórko. Bo głównym celem tego tekstu jest inspiracja i pokazanie jak niesamowite przygody można realizować z dziećmi.
Oddajemy więc stronę Fierowi i zapraszamy Was do lektury.
Skąd pomysł na ten kierunek
Kilka lat temu świat obiegła informacja o katastrofie samolotu malezyjskich linii lotniczych. Szczątki samolotu były bardzo trudne do znalezienia, a po jakimś czasie duże fragmenty maszyny znalazły się wiele kilometrów od szacowanego miejsca katastrofy, a mianowicie na brzegu wyspy Reunion. Ciekawość zaprowadziła mnie do odszukania informacji na temat tego miejsca. Już po krótkiej lekturze wiedziałem, że chcę tam pojechać. Miejsce na zdjęciach wyglądało obłędnie!
Po kilku latach jako rodzice niespełna dwuletniego dziecka stwierdziliśmy z żoną Gosią, że warto skorzystać z ostatniej szansy na wykorzystanie darmowego biletu dla dziecka w tym wieku i polecieć możliwie daleko… do głowy od razu przyszła mi magiczna wyspa Reunion – dalej już wiadomo co się stało.
Aby dostać się na wyspę skorzystaliśmy z bezpośredniego połączenia czarterowego jednego z biur podróży i w ten sposób z Polski (Warszawa) dolecieliśmy do wyspiarskiego państwa Mauritius, a następnie przesiadaliśmy się na krótki 45 minutowy lot na docelową wyspę Reunion. W drodze powrotnej spędziliśmy też tydzień na Mauritiusie, ale to temat na osobny artykuł – wyspy są od siebie bardzo odmienne. Podczas przygotowań do podróży cały czas jednak martwiliśmy się długim 11 godzinnym lotem z dzieckiem… na szczęście lot odbywał się w dogodnych porach i nie mieliśmy żadnych nieprzewidzianych problemów…
Charakterystyka miejsca
Reunion to (uwaga, uwaga) zamorskie terytorium Francji, a co za tym idzie – Unia Europejska! Jest to wyspa na Oceanie Indyjskim położona pomiędzy Madagaskarem a Mauritiusem. Wyspę cechuje klimat zwrotnikowy wilgotny. Pojechaliśmy tam podczas polskiej zimy, aby na miejscu zastać sam środek lata i niski sezon turystyczny z temperaturami oscylującymi w okolicach 30°C wraz z możliwymi opadami deszczu i cyklonami – należy uważnie śledzić informacje pogodowe na miejscu oraz przed wyjazdem!
Co można robić na wyspie i na co my się zdecydowaliśmy
Wyspa to raj dla osób kochających aktywną turystykę. Owszem, znajdziemy tu też kilka ładnych plaż, ale nie na tyle, żeby uznać to miejsce za raj dla plażowiczów. Z powodu braku wyraźnej rafy koralowej mamy tutaj często duże fale przy brzegu. Serce wyspy to jednak co innego. Można przyjąć, że jest to wielka góra wystającą z dna morskiego, a wulkaniczny wierzchołek przekracza wysokości 3000 m.n.p.m. i jest nim nieaktywny już wulkan Piton des Neiges. Zbocza tego masywu zapadły się wiele wieków temu tworząc trzy niezależne obszary/zapadliska zwane kalderami. Każdy z tych obszarów jest ogromną kotliną z horyzontem w przeważającej części odciętym przez strome urwiska. Zresztą sam środek wyspy to królestwo gór, a ilość szlaków turystycznych zadowoli najwybredniejszych koneserów. My poruszaliśmy się w dużej mierze głównymi trasami turystyki pieszej, dzięki którym można przejść przez kilka stref klimatycznych oraz dojść do jednego z najbardziej aktywnych wulkanów świata Piton de la Fournaise na południowym brzegu wyspy. Wyspa charakteryzuje się naprawdę niezwykłymi krajobrazami, a w połączeniu z widokiem nocnego nieba południowej półkuli dla polskiego podróżnika mamy zapewnione egzotyczne wrażenia. Co ciekawe, na próżno szukać tu egzotycznych zwierząt. Wiele z nich zostało skutecznie wybitych wieki temu. Patrząc na to z innej perspektywy – nie ma też zagrożeń wynikających z występowania groźnej dla człowieka fauny.
Analizując nasze możliwości oraz potencjał wyspy zdecydowaliśmy się przemierzyć w dużej mierze oficjalną trasę GRR3 która prowadziła przez jedno z najdzikszych miejsc wyspy: cyrk de Mafate. Plan naszej trasy prezentował się następująco:
4.01. przylot na wyspę i podróż autobusem na początek trekkingu, nocleg: https://goo.gl/maps/oz6SvjwE3Wv
5.01. Początek trekkingu wg tej mapki: https://www.outdooractive.com/en/long-distance-hiking/le-tour-de-mafate-gr-r3-/20503050/
nocleg: https://goo.gl/maps/yKJy3YkFiey
6.01. drugi dzień trekkingu, nocleg: https://goo.gl/maps/8ako692QhE42
7.01. dzień trzeci trekkingu, nocleg: https://goo.gl/maps/KPKA5SWw6HB2
8.01. dzień czwarty trekkingu, nocleg: https://goo.gl/maps/9qiUSd11atA2
9.01. dzień piąty trekkingu, zejście z gór i przejazd autobusem bliżej wybrzeża, nocleg: https://goo.gl/maps/StdM9uWdPwM2
10.01. wynajęcie auta, przejazd przez południe wyspy, nocleg z widokiem na wulkan: https://goo.gl/maps/rFTJmrwRkfr
11.01. przejazd autem na lotnisko ze zwiedzaniem wschodu wyspy, lot powrotny.
Wciąż jest to możliwy i polecany przez nas harmonogram wyjazdu, ale w naszym przypadku potoczył on się troszkę inaczej.
Powyższa mapa jest tylko ogólnym odwzorowaniem trasy i nie oddaje detali szlaku, który przeszliśmy.
Le tour de Mafate
Jak już wspominałem wcześniej, jechaliśmy z niespełna 2 letnim dzieckiem i staraliśmy się zaplanować trasę w taki sposób, aby zobaczenie wielu interesujących miejsc na wyspie było możliwe. Światowy internet nie opisuje jednak wielu przejść tras górskich z tak małym dzieckiem na wyspie. Szczątkowe informacje jakie znaleźliśmy pozwalały nam jednak oszacować, że jest możliwe przejście jednego z najbardziej atrakcyjnych przyrodniczo miejsc i tak też chcieliśmy zrobić. “Le tour de Mafate” na jaki się zdecydowaliśmy można rozpocząć od dotarcia na punkt początkowy autobusem, ale z uwagi na pory karmienia dziecka częściowo wspieraliśmy się podwiezieniem nas przez lokalnych mieszkańców. W trasę wyruszyliśmy z położonego na wysokości parkingu Col des Boeufs i już po chwili byliśmy pod ogromnym wrażeniem tego, co zobaczyliśmy. Formy geomorfologiczne wielkiej skali, klasyczna kreolska zabudowa mieszkalna, a do tego egzotyczna roślinność i dzikie scenerie tworzyły niezwykłe zestawienie warte wielu pieniędzy jakie trzeba było wydać, aby znaleźć się w tym miejscu. Tak, Reunion nie należy do najtańszych kierunków podróżniczych. Można powiedzieć, że jest drogo (ceny jak we Francji), ale dzięki temu wyspa “działa” w dużej mierze wg. europejskich standardów przejmując dobre rozwiązania z dalekiego europejskiego kontynentu np. rozwinięta komunikacja autobusowa, punktualność, wysokiej klasy służba medyczna i wiele innych cech zachodniego świata.
1. Trudność szlaków
Trudność szlaków można dowolnie dawkować. Występują bardzo długie, wielodniowe trasy oraz krótkie pętle widokowe. Każda w miarę aktywna osoba znajdzie coś dla siebie i za każdym razem będzie zauroczona widokami jakie zobaczy. Nasza trasa była podzielona na ok 10 km przejścia z dość dużymi różnicami wysokości.
2. Baza noclegowa
Zarówno na wyspie jak i w górach baza noclegowa jest mocno rozwinięta. Przyda się jednak znajomość języka francuskiego, ponieważ część noclegów działa w ramach lokalnej organizacji turystycznej i jest traktowana jako coś à la schroniska górskie. Noclegi trzeba w takim wypadku rezerwować przez https://www.reunion.fr/ i jest to dość kłopotliwe. Trudno przez to o spontaniczną wędrówkę. Alternatywą jest posiadanie namiotu, ale niestety nie mogliśmy sobie na niego pozwolić z uwagi na duży ciężar plecaków. Standard miejsc w jakich mieliśmy szansę nocować był bliski temu co możemy spotkać w polskich schroniskach górskich, ale wynajmowane pokoje mieszczą się w małych prywatnych domkach, których właściciele zdecydowali się zarabiać na turystach. Czasem przy głównych węzłach szlaków są większe budynki noclegowe. Podłe śniadania i kolacje (o ile zostały wykupione) je się ze wszystkimi gośćmi we wspólnej izbie, gdzie często gospodarze częstują lokalnym alkoholem. Podawane dania okraszone są pewną ceremonią, która pozwala zintegrować biesiadników – jest to niewątpliwa zaleta takich zgromadzeń ponieważ można dowiedzieć się dużo o przemierzanej trasie oraz poznać ciekawe osoby. W miejscach w których przyszło nam spać przeważnie było czysto, a tylko czasem pojawiały się karaluchy czy niegroźne (ale duże) pająki, na szczęście szybko się o nich zapomina.
3. Wyżywienie
Świeże afrykańskie owoce oraz istotne wpływy kuchni francuskiej to przyjemności jakie czekają na nas na obrzeżu wyspy. Podczas trekkingu przez środek wyspy niestety jesteśmy zdani na ekstremalnie wysokie ceny w słabo wyposażonych sklepikach lub obfite, ale bardzo monotonne, proste i niskiej jakości jedzenie w chatach gospodarzy. Nie ma problemu z lokalnym rumem w różnych odmianach. Mamy wrażenie, że plantacje trzciny cukrowej mocno wsparły rynek alkoholi na wyspie, a zwłaszcza produkcję rumu.
4. Pogoda
Turystyczny szczyt sezonu to zdecydowanie nasze lato. Wtedy też podobno bardzo trudno o miejsca noclegowe. My byliśmy w najniższym możliwym sezonie, który cechuje się wysokimi temperaturami powietrza plasującymi się w okolicy 30-35C oraz bardzo dużym prawdopodobieństwem opadów nie przynoszących wyczekiwanej ochłody (w Polsce deszcz powoduje odczucie chłodu, w tropikach nie zaznaliśmy tego). Opady zwykle są krótkie i bardzo intensywne, nam przydarzył się jeden pełny dzień ciepłego deszczu z burzą. Przydaje się wtedy pokrowiec na nosidło, który skutecznie chroni dziecko przed deszczem. Warto pamiętać, że pora w której byliśmy na wyspie to pora cyklonów, należy więc na bieżąco śledzić ostrzeżenia meteorologiczne na ten temat ponieważ żywioł może zmienić nasz wakacyjny wyjazd w poważne problemy.
Pomysł na trasę z dzieckiem
Bagaż – często to właśnie on determinuje szansę na powodzenie lub realizacje jakiegoś planu. Od początku nie byliśmy pewni czy uda się spakować w 3 osoby do 2 plecaków, z których jeden jest nosidłem turystycznym. Było to zadanie trudne, ale okazało się możliwe. Spakowani byliśmy następująco:
- Nosidło turystyczne Deuter Kid Comfort (bagaż taty Huberta ) – na nim wygodnie siedział i spał nasz syn, a w przestrzeni bagażowej znajdowały się jego wszystkie ciuchy, a po bokach przekąski, picie oraz maskotka-małpka „Papiś”. Nosidło wypożyczyliśmy w Polsce, a z uwagi na panującą wtedy porę roku udało się wynegocjować atrakcyjną cenę.
- Plecak Deuter Aircontact PRO 55+15SL (bagaż mamy Huberta). Plecak ten napakowany był do granic swoich możliwości i znajdowały się tam nasze ciuchy, prowiant, apteczka, sprzęt fotograficzny oraz zapas pieluch i inne trudno dostępne w górach rzeczy.
Trasa jaką zaplanowaliśmy biorąc pod uwagę naszego młodego kompana, to kilka dni w górach z jakimikolwiek udogodnieniami dla dzieci. Chcieliśmy, aby trasy nie były zbyt długie, ale bardzo trudno zaplanować coś krótszego niż 10km na dzień, a 20kg plecak i wysokie temperatury powietrza skutecznie utrudniają wędrówkę. Sądzimy, że trasa jaką pierwotnie zaplanowaliśmy jest wciąż realna do wykonania, ale nie było nam dane tego sprawdzić w pełni. Dlaczego? O tym poniżej.
Pierwszy dzień trekkingu był dla naszego syna dużą radością: kolorowe ptaki, nowe gatunki drzew, ciekawi ludzie i inne atrakcje były bardzo przyjazną mieszanką powodującą uśmiech na naszych twarzach – prawdziwe egzotyczne wakacje.
Następny dzień okazał się jednak dla nas (rodziców) niebywale trudny z uwagi na wysoką temperaturę powietrza i spore przewyższenie do pokonania. Trasę poprowadzono głównie w miejscach bez cienia, zboczem charakterystycznej dla tego trekkingu góry. Oczywiście, wszystkie nasze starania były poświęcone temu, aby komfort podróży dla naszego syna był na jak najwyższym poziomie. Skutkowało to jednak tym, że wysiłek jaki wkładaliśmy w organizację planu dnia był olbrzymi, a dodatkowo niedobory wody na szlaku tylko pogarszały naszą sytuację psychofizyczną (rodziców).
Dzień trzeci zaskoczył nas deszczem, który przybierał na sile z każdą godziną. Na szczęście poza uczuciem ogólnego dyskomfortu nie było znanego z polskich gór uczucia chłodu. Od rana mieliśmy jednak wrażenie, że nasz syn jest jakby mniej zaangażowany w zabawy niż zwykle, ale brak innych objawów chorobowych nie nasuwał złych myśli, ruszyliśmy więc w dalszą trasę. Każdego dnia oglądaliśmy coraz to bardziej odrealnione i niesamowite widoki. Dno cyrku jakim tego dnia się poruszaliśmy oraz nisko zawieszone chmury stworzyły surrealistyczny krajobraz. Z uwagi na trudne warunki pogodowe i długą trasę swoje siły skupiliśmy jednak głównie na marszu, aby końcem dnia dojść do miejsca noclegowego.
Pobudka dnia czwartego była dość nerwowa. Okazało się, że nasz syn dostał dość wysokiej gorączki 38.5C, a my znajdujemy się co najmniej jeden dzień pieszo od znanej nam cywilizacji i to w trudnym górskim terenie. Lokalni ludzie o kreolskim rodowodzie nie byli w stanie nam pomóc, a jedyną możliwością było wezwanie pogotowia lotniczego, które wydawało się najsensowniejszym wyjściem z sytuacji. I tak też po kilku rozmowach telefonicznych ze szpitalem w stolicy wyspy zapadła decyzja o stosowności interwencji drogą lotniczą i po 15 minutach obok naszego domku wylądował helikopter ratunkowy. Znalezienie się w tym miejscu zajęło nam ze stolicy ponad 4 dni, a helikopter zawiózł Huberta z Gosią do szpitala w kwadrans.
Warto dodać, że z uwagi na wybitnie górzysty charakter wyspy oraz mocno odizolowane miejscowości transport za pomocą helikoptera różnych dóbr (np. żywności), a nawet lekarza jest na Reunionie częstą praktyką. Co ciekawe, nie zostaliśmy obciążeni kosztami akcji ewakuacyjnej, ale po kilku miesiącach przyszły do nas dwa rachunki za wizytę w szpitalu – zostały one uregulowane przez firmę w której wykupiliśmy ubezpieczenie podróżne.
Ja sam po kolejnej nocy w tym miejscu wróciłem najkrótszą możliwą górską drogą do Saint Denis, aby spotkać się czym prędzej z towarzyszami podróży. Na szczęście okazało się, że objawy chorobowe naszego syna były zapaleniem ucha, które po dwóch dawkach antybiotyku wyraźnie wpłynęły na poprawę jego samopoczucia, a my realizowaliśmy nową (uproszczoną) wersję trasy objazdowej wypożyczonym samochodem w wersji “na lekko”.
W tym miejscu chciałbym rodzicom dzieci, którzy mają ochotę wybrać się na taką trasę przekazać kilka wskazówek, które spełnią się również w przypadku innych wyjazdów:
- Warto zabrać ze sobą znany typ jedzenia dla Waszego dziecka. Lokalna dieta może nie być tolerowana przez Waszego brzdąca, dlatego warto mieć pewną alternatywę.
- Aby ułatwić planowanie trasy próbujcie zidentyfikować miejsca przyjazne na zabawę z dzieckiem (np. wypłaszczenia terenu, łąki, zacienione skałki, strumyk). My staraliśmy się korzystać z atrakcji jakie dawały nam przystanki w wędrówce. Sporą rolę odegrała tutaj maskotka-małpka „Papiś”, której Hubert pokazywał to co widzi na trasie, a dodatkowo maskotka zaangażowana była w różne ciekawe inscenizowane wydarzenia :).
- Dla każdego punktu trasy prześledźcie alternatywne warianty ucieczki do cywilizacji. Wymaga to zapoznania się nie tylko ze szlakiem jaki pokonujemy, ale również poznania innych możliwości poruszania się po eksplorowanym terenie.
- Przejście pozornie małego dystansu zajmowało nam około 8 godzin. Zwykle wyruszaliśmy ok. 10-11, a na miejsce noclegu dochodziliśmy około 18. Tak wolne tempo ma związek z częstymi odpoczynkami, zabawą oraz podziwianiem odwiedzanych miejsc. Zalecamy bardzo rozważne planowanie trasy, a motto „mniej znaczy więcej” idealnie się tu sprawdzało.
Objazdówka
Aby nie obciążać fizycznie naszego syna pozostałą część wyspy zwiedzaliśmy samochodem jednej z europejskich wypożyczalni. Auto wypożyczyliśmy na głównym lotnisku w stolicy wraz z fotelikiem, za który trzeba było słono zapłacić i samodzielnie go zamontować – co było trudne i czasochłonne. Dzięki wybraniu takiego środka lokomocji udało nam się dojechać do wielu ciekawych miejsc, a sądzimy, że nie zobaczyliśmy nawet ułamka tego, co Reunion ma do zaoferowania. Jako główne punkty wycieczki wybraliśmy:
- Wulkan Piton de la Fournaise
- Plaża Petite Plage De Salahin
- Belvedere of Bois Court (zwane też jako Małe Mafate)
Dla kogo?
Dla wielbicieli gór oraz dla wielbicieli cywilizowanej egzotyki w dobrym tego słowa znaczeniu. Polecamy!
P.S. Jeśli ktoś dysponuje większą ilością gotówki to warto skorzystać z turystycznego lotu helikopterem nad wyspą, oferuje go wiele firm. My nie skorzystaliśmy z takiej formy dla rozrywki, ale sądzimy, że może to być bardzo ciekawe doświadczenie.
fot. Paweł Wrona