Gunung Rinjani (3.726m npm) to najwyższy wulkan na Lombok – wyspie na wschód od Bali. Jest drugim co do wysokości wulkanem w Indonezji. Jednym z najpopularniejszych trekkingów w tej części świata. Obecnie tak popularnym jak malezyjskie Kinabalu. W sezonie na szczyt wchodzą dziennie setki osób. Co czyni trekking dosyć towarzyską imprezą.
Typowym sposobem na zdobycie szczytu Rinjani jest wycieczka zorganizowana przez lokalne biuro turystyczne. W zależności od długości trekkingu (od 2 do 4 dni) cena waha się w granicach 1-2 mln indonezyjskich rupii (60-120 EUR). W cenę wliczone jest wejście do Parku Narodowego, jedzenie, usługa przewodnika (pokaże gdzie iść!) oraz tragarza (będzie niósł twój plecak, jedzenie, dużą gazową kuchenkę, a nawet przenośny kibelek!). Na mapkach obrazujących trasę trekkingu pokazane są zawsze 2 warianty trekkingu z przewodnikiem. Istnieje jednak jeszcze 3 wariant trasy. Nieznany, ciekawszy i mniej dostępny. Oficjalnie samemu iść nie wolno. W agencjach turystycznych usłyszycie, że to nielegalne. W rzeczywistości są osoby, którym się to udało. Sposobów jest kilka. Można wykłócić się w biurze parku i uzyskać pozwolenie po podpisaniu deklaracji, że idzie się na własną odpowiedzialność. Można minąć bramy i strażników przed ich oficjalnym otwarciem. Lub tak jak ja wystartować w wiosce Torean gdzie nie ma punktu kontrolnego.
Nie zamierzam nikomu wmawiać, że przewodnicy są źli, a wycieczka nie warta swojej ceny. Nie każdy jedzie na plażowe wakacje w Indonezji z namiotem, śpiworem i resztą sprzętu trekkingowego. Jeśli masz dobre buty i chcesz iść z wycieczką to zachęcam! Widoki są przepiękne, poznasz fajnych ludzi z całego świata i zapewne zjesz świeżego ananasa siedząc nad jeziorem i patrząc na młody, dymiący wulkan w kalderze wielkiego Rinjani. Jeśli przygoda znaczy dla Ciebie coś innego, to poniżej znajdziesz garść informacji jak sobie to wszystko zorganizować na własną rękę.
Spakuj plecak
Będziesz potrzebować: namiotu, ciepłego śpiwora, karimaty, czołówki, palnika i małego garnka. Do tego dobrych butów (najlepiej za kostkę), ciepłej bluzy i kurtki chroniącej od wiatru. Weź wygodne ubrania, które zazwyczaj nosisz w górach. Wybierz to, w czym Ci będzie wygodnie i przede wszystkim ciepło. Przy noclegu na wysokości prawie 3tys. metrów nie ma znaczenia, że jesteś na równiku. W nocy jest po prostu zimno. Dobrze jest też mieć czapkę i rękawiczki. Jeśli nie masz, to się nie zniechęcaj. Kaptur i ręce w kieszeniach też dadzą radę. Rzeczy, które nie będą Ci potrzebne na trekkingu zostaw w miejscu do którego wrócisz. Na pewno nikt Ci nie odmówi takiej przysługi. Tylko, jeśli załatwiasz to z lokalsami, to polecam nie przyznawać się, że idziesz sam na Rinjani. Na 100% zechcą Cię odwieść od tego pomysłu. Nie zapomnij o jedzeniu! Wybór pozostawiam Tobie. Podstawą mojej diety były zupki w kubku i dużo słodyczy. Kup je w większym miasteczku lub wiosce. W Torean może nie być sklepu. Do tego koniecznie minimum 2l wody na start. Na trasie są miejsca z wodą pitną. Ale pierwsze z nich osiągniesz dopiero drugiego dnia przed południem.
Dojedź na start:
Musisz dostać się do wioski Torean. Najłatwiej dojechać do Bayan (lokalny busik), a potem ojekiem (skuter-taksówka) do Torean. Całkowity koszt może się różnić w zależności od tego, na ile zostaniesz wyceniony. Ja zapłaciłam około 60 tys. rupii (z Bangsal). Droga na szczyt ma 3 etapy:
- Torean – Camping nad jeziorem Segara Anak
- Segara Anak – Sembalun Rim (grań wulkanu, z której już widać krater)
- Sembalun Rim – Szczyt Rinjani
Zejście to 2 etapy:
- Szczyt Rinjani – Sembalun Rim (tutaj zwijamy nasz obóz)
- Sembalun Rim – wioska Sembalun
Dzień 1
Do Torean dojechałam wczesnym popołudniem, szybko zmieniłam buty na trekkingowe i zanim lokalni mieszkańcy zdążyli zagadać mnie o przewodnika ruszyłam przed siebie. Szłam dalej drogą na której wysadził nas kierowca ojeka. Początek jest trochę skomplikowany i nie potrafię go dokładnie opisać. Jest wiele różnych ścieżek przez pola kukurydzy, dlatego pytałam każdą napotkaną osobę o drogę nad jezioro. Wystarczyło powiedzieć ‘Segara Anak?’, wskazać jakiś kierunek palcem i zrobić pytającą minę. Wszyscy chętnie pomagali, a jeden miejscowy przeprowadził mnie przez środek pola kukurydzy, żebym trafiła na odpowiednią ścieżkę. Kiedy dotarłam do miejsca gdzie kończą się pola kukurydzy, zaczyna dżungla, a ścieżka zaczyna piąć się mocno pod górę, wiedziałem już, że jestem na właściwej drodze. Od czasu do czasu na drzewach są namalowane pomarańczowe strzałki, a po jakimś czasie (1-1,5h) ścieżka dołącza do innej. W tym miejscu musisz skręcić w prawo. Odtąd ‘szlak’ oznakowany jest niebieskimi skrawkami reklamówki na drzewach i krzakach. Po kolejnym 1,5h po lewej stronie zobaczyłam przepiękny wodospad. Następnie ścieżka zaczyna schodzić w dół, aż do rzeki. Tam trzeba ją przeciąć (przejść z prawego na lewy brzeg). Ja robiłam to w nocy po ciemku, co było nieco stresujące. W trakcie dnia nie powinno być problemu. Miejsce przejścia oznaczone jest graffiti na okolicznych głazach. Ponieważ w tym miejscu zastał mnie zmrok, to rozbiłam namiot, ugotowałam i zjadłam nudle w kubku (popularne w Indonezji pop-mie) wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Jeśli będziesz mieć jeszcze trochę dnia, możesz pójść wyżej i rozbić namiot w okolicy źródła wody. Łatwo rozpoznać to miejsce. Dla tych, którzy zaczną bardzo wcześnie, jest oczywiście możliwe dotarcie w ciągu jednego dnia aż do brzegu jeziora. Ale wymaga to około 6h marszu góra-dół i nie będzie to spokojna i cicha noc w sąsiedztwie namiotów pełnych indonezyjskiej młodzieży.
Dzień 2
Następnego dnia po zwinięciu obozu i około 2 godzinach marszu dotarłam nad jezioro. Mocno rozczarowało mnie to, co zobaczyłam. Mnóstwo namiotów i niestety jeszcze więcej śmieci. Cała linia brzegowa to bardzo przykry widok. Od tego momentu zgubienie się w terenie praktycznie nie jest możliwe, bo cały czas będziemy mijać innych turystów. Ostrzegam, że jeśli pójdziecie w pojedynkę, to staniecie się obiektem zainteresowania i każdy będzie chciał sobie z Wami zrobić zdjęcie. Ja przez 2 doby myślę, że zostałam poproszona o zdjęcie minimum 100 razy. Na początku to onieśmiela, potem bawi, a na koniec po prostu męczy. Dalsze, strome podejście pod Sembalun Rim zajęło mi około 3h. Znalazłam dobrą miejscówkę na namiot (osłoniętą od wiatru, nie bezpośrednio na grani), ugotowałam jeszcze jedne nudle w kubku i nawiązałam kilka znajomości. Wszystkie grupy wychodzą na ‘atak szczytowy’ około 3 rano, żeby być na górze przed wschodem słońca. Ja chciałam uniknąć stania w kolejce i postanowiłam wyruszyć godzinę później, a wschód słońca podziwiać będąc jeszcze na grani. Miejscówka na nocleg była prześliczna, ponad chmurami, ze szczytem Sengkareang po drugiej stronie doliny. Kiedy zrobiło się już ciemno i leżałam w namiocie próbując zasnąć, gdzieś tam daleko w górach była burza i słychać było grzmoty, a raz na jakiś czas niebo rozświetlały błyskawice.
Dzień 3
Obudziły mnie startujące o 3 rano grupy. Zdrzemnęłam się jeszcze trochę i po zjedzeniu śniadania spakowałam do plecaka tylko wodę i paczkę ciastek. Kiedy wyszłam z namiotu i popatrzyłam w górę zobaczyłam krawędź krateru upstrzoną światełkami z czołówek wspinaczy. Wyglądało to jakby krater był oświetlony niczym porządna autostrada. Ruszyłam pod górę. Wulkany mają to do siebie, że końcowe podejścia na szczyt pokonuje się po skałach i pyle wulkanicznym. Na każde 2-3 kroki w górę przypada jeden w dół, ponieważ osuwasz się razem z niestabilnym podłożem. Wspinaczka wymaga bardzo dużej dozy cierpliwości i jest bardzo męcząca. Za to w dół potem zjeżdża się jak na nartach! Ekspresowo! Kiedy o 7:30 stanęłam na wierzchołku była tam dosyć spora grupa Indonezyjczyków. “Miss, Miss where are you from?” “Polandia!” “Polandia? So you can use our flag up-side down!”. Dołączyłam do szalonej sesji zdjęciowej. Zjazd w dół łącznie z wizytą w źródełku zajął mi jakieś 1,5h. Widoki zapierały dech w piersiach. Rada: warto być na szczycie około 8-9 rano, kiedy słońce jest na tyle wysoko, żeby oświetlać wnętrze wulkanu. Widok jest wtedy dużo lepszy niż kiedy wnętrze krateru ginie jeszcze ciemnościach. Nie ma już wtedy tłumów na szczycie i można mieć widoki tylko dla siebie. Po dotarciu do namiotu zjadłam drugie śniadanie i zwinęłam obóz. Zaczęłam schodzić ścieżką w stronę wioski Sembalun. Każdy krok wzniecał tumany kurzu, słońce grzało mocno, a moje kolana zaczynały nieco pobolewać. Po 3h marszu dotarłam do tzw. POS1 gdzie postanowiłam zostać na noc. Tego dnia nie zdążyłabym złapać łódki z powrotem na Gili Air. Nie chciałam też szukać pokoju w wiosce. Poczekałam do zmroku i rozbiłam namiot.
Dzień 4
Rano po około 1h marszu byłam już w wiosce. Na rozwidleniu szlaku wybrałam wariant w lewo, co podobno pomogło mi uniknąć przechodzenia przez bramy Parku Narodowego i niewygodnych pytań ze strony strażników. Kiedy szłam już asfaltem w dół, obok mnie zatrzymał się samochód i zaproponował podwózkę do głównej drogi biegnącej północnym wybrzeżem Lomboku, gdzie następnie złapałam busika do Bangsal, a później łódkę z powrotem na Gili Air. Polecam tą wersję trekkingu wszystkim, którzy mają trochę doświadczenia w górach i zmysł orientacji w terenie. Warto mieć zapas jedzenia, gps-a i latarkę, na wypadek gdyby coś poszło nie tak i trzeba by wracać tą samą drogą do Torean. Jeśli chcesz zaoszczędzić sobie niewygodnych rozmów to nie mów, że idziesz sam, unikaj tematu lub powiedz, że w Torean czeka na Ciebie przewodnik. Zaoszczędzi Ci to słuchania historii o turystach, którzy nigdy z Rinjani nie wrócili, bo wybrali się na niego bez przewodnika.