Trekking w Norwegii

czyli jak przez tydzień spać w namiocie, pić wodę ze strumienia i uśmiechać się do reniferów

Brakuje mi na co dzień kontaktu z przyrodą. Mieszkam w centrum Wrocławia. Codziennie spędzam około 40min idąc spacerem do/z pracy. Nie przechodzę w tym czasie przez ani jeden park. Mijam może ze 2 większe zielone skwery. Gdy otworzę w mieszkaniu okno słyszę samochody jadące szybko po kostce brukowej. Często mam potrzebę uciec do lasu, nad wodę lub w góry. Według polskiego prawa nie wolno nam biwakować gdziekolwiek nam się zamarzy więc noclegi podczas takich wyjazdów rzadko mają wiele wspólnego z ciszą i spokojem. W Norwegii natomiast funkcjonuje tzw. Prawo wszystkich ludzi (Allemansrätten), które pozwala na spędzenie nocy w dowolnie wybranym miejscu pod warunkiem, że znajdujemy się minimum 100m od najbliższych zabudowań i nie ma tam jednoznacznego zakazu. Z tej tęsknoty za ciszą, za rozbijaniem namiotu w najbardziej malowniczych miejscach i za gotowaniem sobie prostych posiłków na małym turystycznym palniku zrodził się pomysł trekkingu w tym skandynawskim kraju.

Na początku sierpnia wybraliśmy się do Parku Narodowego Jotunheimen leżącego około 320km na północ od lotniska Oslo Torp (Sandefjord). Chcieliśmy w 7 dni przejść mniej więcej 114km startując w Gjendesheimi i w tym samym miejscu kończąc. Norweska deszczowa pogoda nieco pokrzyżowała nasze plany i nie ukończyliśmy zaplanowanej pętli. Termin wyjazdu nie był przypadkowy. Nasza wspólna znajoma Karolina spędziła już sporo czasu w Skandynawii i określiła sierpień jako idealny moment na trekking. Jest jeszcze ciepło a komary czy inne latające stworzenia już tak bardzo nie uprzykrzają życia. Ciepło to jednak bardzo względne pojęcie. Gdy w Polsce szalały upały my siedzieliśmy w namiotach w zimowych czapkach. Na dzień przed powrotem do Polski ulepiliśmy nawet bałwana. Było to na drugim co do wysokości szczycie Skandynawii. Ale po kolei.

Transport

 

Samolot

Do Norwegii lata z Polski zarówno Ryanair (tylko Oslo Torp) jak i Wizzair (więcej lotnisk). Bilety kupione z większym niż kilkutygodniowe wyprzedzenie mają naprawdę atrakcyjne ceny. My zdecydowaliśmy się na zakup dosyć późno i wówczas już do najtańszych nie należały (około 700zł z bagażem). Jadąc na trekking zawsze trzeba uwzględnić koszty bagażu rejestrowanego. Namiot, śpiwór, mata, kuchenka, jedzenie – trochę się tego na pewno nazbiera i jeśli zmieścicie to wszystko do podręcznego to jesteście mistrzami! My nie byliśmy więc koszty biletu wzrosły nam o około 200zł na osobę. Ja z racji wykonywanej pracy mam dostęp do dobrych zniżek i za swój bilet zapłaciłam sporo mniej. Kosztowało mnie to jednak sporo stresu, gdy okazało się że lot jest wyprzedany i możliwe, że nie zmieszczę się do samolotu* . Na szczęście 5 osób nie pojawiło się pod bramką i dostałam upragnione miejsce.

Na miejscu

Jeśli chodzi o transport już w Norwegii rozważaliśmy różne opcje. Dla 3 osób opłacalne okazało się wynajęcie samochodu na cały pobyt i porzucenie go nieopodal startu naszego trekkingu na cały tydzień. Samochód dał nam niezależność, zaoszczędził sporo czasu i pozwolił ominąć Oslo, które musielibyśmy odwiedzić, żeby przesiąść się na autobus jadący na północ. Dzięki niemu mogliśmy zamiast spędzać noc w stolicy Norwegii, rozbić namiot nad jeziorem Sperillen i pływać w nim o zachodzie słońca. Koszt takiego wynajmu wyszedł nas około 600zł na głowę wliczając w to z opcję dodatkowego kierowcy, benzynę i opłaty za autostrady, które w większości rozliczane są przez wypożyczalnie po powrocie.

Jeśli nie chcecie wypożyczać samochodu a lecicie do Oslo Torp najpierw będziecie musieli dostać się do Oslo co w najtańszej opcji kosztuje 259 NOK (118 PLN) za bilet na autobus zakupiony wcześniej przez internet (478 NOK za bilet w dwie strony, który można wykorzystać na podróż powrotną przez 3 miesiące). Przejazd potrwa około 1h 45min. Po dotarciu do Oslo trzeba złapać autobus na północ do Gjendesheim. Wydacie na to około 462 NOK (210 PLN) i spędzicie w nim prawie 5h. Taki autobus jeździ raz dziennie i często nie zgrywa się to z przylotami do Oslo Torp. Oznacza to konieczność noclegu i wyjazd następnego dnia. Najtańsze hostele to wydatek rzędu 100zł za osobę za nocleg w dormie. Oczywiście istnieje możliwość rozbicia namiotu gdzieś w pobliżu lotniska lub znalezienia hosta z couchsurfingu ale te kombinacje już pozostawiamy Wam. Sami z nich nie korzystaliśmy. Poza autobusem można też zdecydować się na podróż pociągiem do miejscowości Otta i przesiadkę na autobus do Gjendesheim. Jednak zajmuje to więcej czasu. Jeśli pójdziecie na trekking z namiotami i przywieziecie swoje jedzenie z Polski to transport będzie waszym głównym wydatkiem tego wyjazdu.

Dzień 1

Dolecieliśmy do Oslo Torp około godziny 15:30 w sobotę i po odebraniu bagaży oraz samochodu wyruszyliśmy najpierw w stronę Oslo drogą numer E18 szukając po drodze sklepu w którym moglibyśmy nabyć kartusze do naszych kuchenek oraz dokupić trochę jedzenia. Spóźniliśmy się dosłownie chwilę do sklepu Billtema (otwarty do godziny 20:00  w dni powszednie, 18:00 w soboty, w niedziele zamknięte). Na szczęście Karolina pamiętała, że kilka lat temu można było dostać kartusze również na stacjach benzynowych. Po odwiedzeniu kilku udało się zakupić gaz na stacji Circle K w miejscowości Vik. Cena jednego kartusza to około 70-100 NOK w zależności od stacji i marki. Po uzupełnieniu braków w ekwipunku cel był tylko jeden znalezienie urokliwej miejscówki na nocleg. Wybór padł na jezioro Sperillen. Znaleźliśmy dogodny parking (tutaj – https://goo.gl/maps/YCJ3kKKgCyj) i rozbiliśmy obozowisko kilkanaście metrów niżej, na skraju lasku zaraz przy kamienistej plaży. Była to idealna lokalizacja na pływanie w jeziorze o zachodzie słońca i gotowanie pierwszej norweskiej kolacji.

Dzień 2 Gjendesheim – jezioro Bessvatnet (3,5km – 1,5h)

Do celu, czyli startu trekkingu pozostało nam około 150km, czyli ponad 2h jazdy po krętych górskich drogach. To z założenia miał być leniwy poranek. Chcieliśmy na spokojnie zjeść śniadanie, po drodze kupić jeszcze mapę parku Jotunheimen (znaleźliśmy tutaj https://goo.gl/maps/hHxUSmab7iK2, cena to około 110zł) i znaleźć dogodne miejsce na porzucenie samochodu. Przy starcie szlaku w Gjendesheim znajduje się długoterminowy parking. O ile na jeden dzień wydanie około 60zł nie wydawało nam się wygórowaną ceną, zwłaszcza w Norwegii, o tyle około 300zł za 7 dni (tyle miał zająć nam trekking) już trochę wadziło nam w budżecie. Zlokalizowaliśmy całkiem dogodną dziką i darmową miejscówkę nieopodal długoterminowego parkingu. Nie jest ona zaznaczona na mapie ale znajduje się około 600m od skrzyżowania drogi 51 z drogą dojazdową do startu szlaku przy chatce Gjendesheim. Po prawej stronie drogi jadąc na północ jest nawet oznaczenie parkingu i duża tablica informacyjna dotycząca raftingów w tej okolicy. Miejsca wystarczy maksymalnie dla 5 samochodów. Gdyby to był inny kraj prawdopodobnie bałabym się zostawić tam samochód na cały tydzień. Jednak w Norwegii nie wahaliśmy się zbyt długo, czy jest to bezpieczne. Pochowaliśmy tylko niepotrzebne rzeczy do bagażnika i pożegnaliśmy się z naszym wypożyczonym autkiem na nadchodzące dni.

Dojście do Gjendesheim cabin zajęło nam około 40min asfaltową drogą. Tam dokonaliśmy ostatnich przepaków, skorzystaliśmy z toalety i uzupełniliśmy zapasy wody by około 18 wyruszyć na szlak. Warto nadmienić, że na tej szerokości geograficznej w Norwegii na początku sierpnia ciemno robi się dopiero około północy, więc start o 18:00 wcale nie był późnym wyjściem w góry. Na ten dzień mieliśmy zaplanowany tylko krótki odcinek prowadzący nad jezioro Bessvatnet. Był to bardzo wietrzny dzień i nierozsądny wydawał nam się nocleg na grani. Po około 2h wspinaczki pod górę, spotkaniu Daniela z Hiszpanii, który do nas dołączył, znaleźliśmy choć trochę osłonięte od wiatru miejsce na nocleg i rozbiliśmy namioty. Nieopodal pasło się stado reniferów. To oznaczało, że norweski trekking rozpoczął się na dobre.

Na szlaku z Gjendeheim
Dzień 3 jezioro Bessvatnet – Memurubu (12km – 6-7h)

To nie był najdłuższy dzień jeśli chodzi o przebyty dystans. Mimo tego był on najtrudniejszym dniem całego trekkingu. Przejście tzw. Bessegen Ridge jest trudne technicznie a dodatkowo to wg. niektórych najładniejszy zakątek Jotunheimen. Napotkamy tu najwięcej turystów, dla których będzie to tylko jednodniowa wycieczka, aby zobaczyć sławne przejście wąską granią pomiędzy dwoma jeziorami. Miałam odwiedzić to miejsce już 2 lata temu, kiedy z Natalią, Kubą i ich psem byłam umówiona na wspólne wakacje w Norwegii. Tydzień przed wylotem złamałam jednak nogę w śródstopiu i zamiast do Norwegii najpierw pojechałam na operację do szpitala a następnie resztę lata przesiedziałam w domu. Oni wybrali się w te rejony na 2 dni i mówią, że to najtrudniejszy trekking jaki dotychczas zrobili z Szyszką. Kuba musiał ją gdzieniegdzie znosić po stromych skalnych zejściach, mając na plecach ciężki plecak i do tego swoją torbę z aparatem. Pomimo, że faktycznie przejście jest trudne, często trzeba sobie pomagać rękami i opuszczać się z dość wysokich ustępów skalnych można po drodze spotkać bardzo wiele osób ze swoim czworonożnymi przyjaciółmi. Niewątpliwie ma tutaj znaczenie kierunek ruchu. Zejście z Bessegen Ridge wydaje się znacząco trudniejsze niż wejście tamtędy pod górę.Widać było na szlaku, że większość osób decyduje się na prom do Memurubu i trekking powrotny do Gjedesheim. My z ciężkimi plecakami nie byliśmy najszybsi w pokonywaniu trudności oraz chcieliśmy nacieszyć się widokami. Robiliśmy więc częste przerwy na zdjęcia oraz zwyczajne zachwyty nad pięknem świata. Około 100-150m ponad schroniskiem w Memurubu znaleźliśmy miejsce idealne na nocleg – zieloną platformę nieopodal strumienia jakby specjalnie przyszykowaną na namioty. Są tam właściwie dość blisko siebie dwie niewielkie polanki na których w sumie spokojnie zmieścić powinno się około 10 namiotów. Strumyk jest dobrze osłonięty co stwarza świetne warunki do wzięcia w nim kąpieli. Woda zimna jest niesamowicie ale po tak długim dniu czystość sprawia niesamowitą przyjemność a zimno aż tak bardzo nie doskwiera.

Trekking w Norwegii
Dzień 4 Memurubu – Jezioro Hellertjønne (15km – 6-7h)

Po zejściu do mostku obok schroniska Memurubu musieliśmy wspiąć się ponownie na wysokość prawie 1500m npm. Słońce mocno przygrzewało, więc strome podejście mocno dało się nam we znaki. Z góry roztacza się fenomenalny widok nie tylko na jezioro Gjende ale również na dolinę Memur. Nasz szlak najpierw prowadzi wzdłuż jezioro Gjende by po około 3h od startu trzeba skręcić w prawo i dojść do doliny Storȧe. Musieliśmy jeszcze zejść w dół do rzeki i wspiąć się ponownie w górę widocznego już z daleka wodospadu spływającego z jeziora Hellertjønne. Był to również długi i dość ciężki dzień. W plecakach nadal mieliśmy spory zapas jedzenia, który powodował, że ich ciężar dość mocno nam doskwierał. Ciągłe zejścia i podejścia po kamieniach męczyły. Po około 7h i wspinaczce do źródła wodospadu odmówiłam już dalszej współpracy i rozbiliśmy obóz w kolejnym pięknym miejscu. Następnego dnia miała zepsuć się pogoda a nam wcale nie uśmiechało się iść w deszczu ani tym bardziej nosić i rozbijać mokrych namiotów. Podjęliśmy decyzję, że sprawdzimy jak to jest spać w norweskim schronisku.

Dzień 5 Jezioro Hellertjønne – Leirvassbu (12km – 4h)

Wstaliśmy bardzo wcześnie i już około 7:30 wyruszyliśmy na północ. Większość trasy prowadzi wzdłuż jezior i nie ma zbyt wielu podejść. Szło nam się przyjemnie i wydawało się, że prognozowana na 13:00 ulewa nas ominie.Przyszła jednak trochę wcześniej i ostatnie 30min szliśmy już w deszczu. Dotarliśmy do schroniska i spytaliśmy o najtańszą opcję noclegu. W cenie około 280 NOK od osoby (130zł) dostaliśmy łóżka w czteroosobowym pokoju i obowiązkowe śniadanie następnego dnia. Trekking w Jotunheimen można zorganizować na wiele sposobów. Jedna opcja to zabranie namiotów i jedzenia. Pozwala to na bycie kompletnie niezależnym. Druga to zabranie tylko najpotrzebniejszych rzeczy takich jak jak lekkie śpiwory oraz ubrania na zmianę i korzystanie ze schronisk w kwestii noclegów i jedzenia. Można też pomyśleć o czymś pośrednim czyli rozbijaniu namiotów przy schroniskach i korzystaniu z dostępu do schroniskowych łazienek i suszarni. Taka opcja kosztuje kilkadziesiąt złotych za osobę za noc. Schroniska można zarezerwować z wyprzedzeniem ale wg. zapewnień jednego z pracowników nigdy nie powinny odmówić noclegu zmęczonemu wędrowcy, który pojawi się wieczorem i nie ma rezerwacji. Jeśli wszystkie pokoje będą już zajęte mają na stanie zapasowe materace i pozwolą mu przenocować w jadalni czy innej wspólnej przestrzeni. Ceny noclegów z kolacją są już niestety dosyć zaporowe a w najbliższym sąsiedztwie schroniska nie wolno gotować swojego jedzenia o czym informują liczne kartki z przekreśloną kuchenką gazową porozwieszane dookoła budynku. Kiedy przestało padać odeszliśmy trochę od zabudowań i ugotowaliśmy swoje jedzenie siedząc nad jeziorem. Na osobny komentarz zasługuje również sam pokój. Mieściły się w nim dokładnie 2 łóżka piętrowe a przestrzeń pomiędzy nimi miała szerokość dosłownie kilkudziesięciu centymetrów. Żadne luksusy ale suchy materac, ciepły prysznic i pyszne śniadanie następnego dnia były warte swojej ceny.

Jotunheimen
Dzień 6 Leirvassbu – Spiterstulen (15km – 4-4.5h)

Niekwestionowaną zaletą schronisk jest również możliwość sprawdzenia w nich prognozy pogody na kolejne dni. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że piątek (dzień 7) będzie jednym wielkim oberwaniem chmury i jeśli chcemy mieć jeszcze jakąś przyjemność z trekkingu to musimy włączyć plan B. Postanowiliśmy wykorzystać ładną pogodę, dojść w okolice schroniska Spiterstulen i tam rozbić namioty. Spiterstulen to bardzo popularne miejsce. To tam zaczyna się szlak na Galdhøpiggen, czyli najwyższy szczyt całej Skandynawii. Można dojechać pod samo schronisko autobusem z Lom. Czyni to ten szczyt bardzo łatwo dostępnym łupem kolekcjonerów wyczynów „naj”. My postanowiliśmy z niego zrezygnować. Nie musimy wejść najwyżej. Wystarczy jeśli będziemy najszczęśliwsi tam gdzie jesteśmy. Szlak z Leirvassbu w kierunku Spitersulen to najpierw obejście jeziora a następnie niekończące się przekraczanie rzek. Najpierw tej głównej płynącej w dół doliny a potem każdej kolejnej spływającej z gór i wpadającej do tej głównej. Skakaliśmy jak dzieciaki po kamieniach starając nie pomoczyć sobie butów. Nad nami przez długi czas górował bardzo dostojny szczyt Kyrkja (2032m npm). Mieliśmy nawet przez moment pomysł, żeby na niego wejść. Ale przegrał on z dodatkowym dzień trekkingu z plecakami. Gdy po kilku godzinach marszu dostrzegliśmy na horyzoncie budynki kolejnego schroniska znaleźliśmy dogodne miejsce na nocleg. Podobno rozbicie się w odległości bliższej niż 1km od tego schroniska grozi dość wysoką karą finansową i zdarzają się sytuacje, kiedy jego pracownicy robią obchód namiotów rozstawionych w tym promieniu, aby tą karę wyegzekwować. Na szczęście byliśmy chyba wystarczająco daleko i mogliśmy w spokoju po raz kolejny zjeść kuskus z sosem pomidorowym i kabanosową wkładką a następnie udać się do śpiworków.

Szczyt Kyrkja obok schroniska Leirvassbu
Dzień 7 – zjazd autobusem do Lom

Wiedzieliśmy, że obóz będziemy zwijać w deszczu. Szalejąca ulewa zmotywowała mnie do opatentowania nowej metody składania namiotu zaczynając od sypialni a nie na niej kończąc. W ten sposób udało mi się to zrobić przeklinając tylko odrobinę na czym świat stoi. Około 9 rano odjeżdżał autobus do Lom a my chcieliśmy do niego wsiąść. Postanowiliśmy zrezygnować z jednego dnia trekkingu. Plan alternatywny zakładał wspólny dojazd do Lom a tam rozdzielenie się na 2 grupy. Jacek miał pojechać do miejsca gdzie zostawiliśmy samochód i po nas wrócić. W naszym programie dnia było natomiast picie herbaty, jedzenie kanapek z pasztetem siedząc pod supermarketem i spędzenie o wiele za dużo czasu w okolicznych sklepach outdoorowych. Plan został wypełniony w 100% a dodatkowo Karolinie udało się wymienić stare korony na nowe w pobliskim banku ** Po powrocie i nakarmieniu głodnego Jacka zajrzeliśmy do biura informacji turystycznej i poprosiliśmy o zarezerwowanie dla nas noclegu w schronisku Glitterheim. Plan B bowiem zakładał wejście na drugi najwyższy szczyt Skandynawii w sobotę rano, zejście do samochodu i wyruszenie w drogę powrotną w stronę lotniska Oslo Torp i nocleg gdzieś nad jeziorem. Dlatego jeszcze w piątek musieliśmy do tego schroniska dotrzeć na nocleg. Po dziwnych potyczkach z Google Maps i całkowitym zgubieniu drogi dotarliśmy w końcu na parking na granicy parku narodowego. Droga dojazdowa jest płatna (40 NOK przy wjeździe i 40 NOK przy wyjeździe). Transakcję opłaca się kartą, której czytnik umiejscowiony jest w szlabanie. Po dojeździe na parking resztę dystansu, czyli około 7km można przebyć pieszo lub na rowerze. Dostępna jest co najmniej setka jednośladów wraz z kaskami i przyczepkami, do których można wsadzić swoje pociechy lub bagaż. Nie jest to tanie, bo w jedną stronę kosztuje 75 NOK ale jak Wam się śpieszy to jest to całkiem niezła opcja. Płatności dokonuje się w schronisku. My zdecydowaliśmy się na dojście piechotą i po 1,5h szybkiego marszu dotarliśmy na miejsce kompletnie przemoczeni i zmarznięci. Rozwiesiliśmy mokre ubrania w zapchanej do granic suszarni, wzieliśmy ciepły prysznic i po wypiciu najdroższego piwa w naszym życiu poszliśmy spać. Nocleg w sali wieloosobowej bez śniadania kosztował nas 290 NOK za osobę i był w tamtym momencie najlepiej wydanymi pieniędzmi. Co ciekawe w schroniskach, w których byliśmy akceptowane są płatności kartą!

W drodze do Spiterstulen
Dzień 8 Glittertinden (6km i 1000m do góry, 13km i 1130m w dół i do parkingu)

Rano zgodnie z prognozami obudziło nas piękne słońce zaglądające nieśmiało przez okno w dachu. Pomarudziliśmy nieco nad ubraniami, które przez noc nie wyschły (buty! :(). Następnie dość sprawnie spakowaliśmy część rzeczy i po śniadaniu na ławce przed schroniskiem ruszyliśmy do góry. Do przejścia było około 6km i 1000m przewyższenia. Miało nam to zająć 3h. Ścieżka prowadziła prawie cały czas pod górę – najpierw po kamieniach a na ostatnim odcinku po dość głębokim śniegu. W nawigacji niezastąpione okazały się tam oznaczenia szlaku – T (jak troll) namalowane czerwoną farbą. Bez nich bardzo łatwo byłoby zgubić drogę. Na szczycie stanęliśmy około godziny 12:00 i z radości ulepiliśmy miniaturowego bałwana. Oprócz nas w tym samym czasie na wierzchołku był tylko niemiecki biegacz i dwie Norweżki. To raczej niewielka grupa w porównaniu do tego co słyszeliśmy o Galdhøpiggen. Podobno do niedawna toczył się spór, który z tych szczytów jest wyższy. Uwzględniając pomiar pokrywy śniegowej to Glittertinden zwyciężał w tej konkurencji. Jednak po latach sporów śnieg nieco stopniał a Galdhøpiggen utrzymał swój status.

Ciesząc się śniegiem spędziliśmy na szczycie dobre pół godziny, a schodząc minęliśmy kilkanaście grup lokalnych turystów. Po powrocie do schroniska zjedliśmy szybki obiad w promieniach słońca i przepakowaliśmy plecaki. Wygodną opcją jest zostawienie niepotrzebnych przy podejściu rzeczy jak śpiwory czy większy zapas jedzenia w przedsionku schroniska i pójście na szczyt na lekko. Zejście do samochodu to już tylko godzinny spacer. Nas niestety złapał deszcz i towarzyszył nam już prawie do końca pobytu w Norwegii.

Lodowiec w drodze na szczyt Glittertinden
Dzień 9

Ostatnia doba w Norwegii minęła nam na emocjonującej podróży w stronę lotniska. Okazało się, że stacje benzynowe w okolicy Jotunheimen są raczej rzadkim zjawiskiem i z duszą na ramieniu pokonaliśmy ostatni podjazd na przełęcz jadąc na rezerwie. Na szczęście potem mogliśmy już tylko stoczyć się na dół do miejscowości Beitostølen i zatankować do pełna.

Natalia podczas podróży ma jedną ważną zasadę: zawsze rób wszystko na co masz ochotę w danym momencie i nigdy nie odkładaj niczego na później, bo później może być różnie. Sprawdziło się to również w naszym przypadku. Ostatni nocleg, który spędziliśmy również nad jeziorem Sperillen nie był nawet w 5% tak super jak ten pierwszy. Padał deszcz, szybko musieliśmy rozstawić namioty i pójść spać. Rano pogoda również nie dopisała i naprędce zwinęliśmy obóz i udaliśmy się w stronę lotniska. Gdyby nie fakt, że naszego pierwszego wieczoru w Norwegii nad tym samym jeziorem nie odłożyliśmy niczego na później na pewno byłoby nam przykro. A tak bez żalu wróciliśmy do Polski z głową pełną pięknych norweskich krajobrazów i cudownej ciszy.

Droga powrotna do schroniska Glitterheim
div#stuning-header .dfd-stuning-header-bg-container {background-image: url(http://outdoorito.com/wp-content/uploads/2018/10/Poczatek-grani-Bessegen.jpg);background-size: cover;background-position: center center;background-attachment: initial;background-repeat: no-repeat;}#stuning-header div.page-title-inner {min-height: 800px;}#main-content .dfd-content-wrap {margin: 0px;} #main-content .dfd-content-wrap > article {padding: 0px;}@media only screen and (min-width: 1101px) {#layout.dfd-portfolio-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars,#layout.dfd-gallery-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars {padding: 0 0px;}#layout.dfd-portfolio-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars > #main-content > .dfd-content-wrap:first-child,#layout.dfd-gallery-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars > #main-content > .dfd-content-wrap:first-child {border-top: 0px solid transparent; border-bottom: 0px solid transparent;}#layout.dfd-portfolio-loop > .row.full-width #right-sidebar,#layout.dfd-gallery-loop > .row.full-width #right-sidebar {padding-top: 0px;padding-bottom: 0px;}#layout.dfd-portfolio-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars .sort-panel,#layout.dfd-gallery-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars .sort-panel {margin-left: -0px;margin-right: -0px;}}#layout .dfd-content-wrap.layout-side-image,#layout > .row.full-width .dfd-content-wrap.layout-side-image {margin-left: 0;margin-right: 0;}