Jest jeden czas w roku, kiedy po prostu MUSZĘ być w moim rodzinnym domu w Zakopanem. Święta Bożego Narodzenia. Nie wyobrażam sobie spędzać świąt np. w tropikach, zwłaszcza kiedy śnieg staje się ostatnio coraz rzadszym rarytasem. Uwielbiam góry i zimową aurę. A w rodzinnym domu mam to pierwsze za oknem i wciąż nie najgorsze szanse na to drugie. Niestety Zakopane pęka w szwach w okresie świąteczno-noworocznym. Wszędzie są tłumy i korki, więc w tym czasie rodzinnie unikamy miasta i wolimy spędzać czas w naszej bardziej kameralnej atmosferze. A że dni świątecznych jest niewiele, rodzice są stęsknieni, a ja zaraz po świętach muszę ruszać dalej, zwykle spędzam ten czas w domu. Nasza rodzinna aktywność ogranicza się wtedy do dłuższych spacerów z psami na pobliską, mało uczęszczaną łąkę i do lasu w okolicach Drogi pod Reglami. Rozpoczęliśmy też nową tradycję spacerowania zaraz po Wigilii. Miasto jest wtedy zupełnie puste, ciche, magiczne…
Tego roku postanowiłam poszukać jakiejś nowej alternatywy i wystawić nos trochę dalej niż sięgają nasze codzienne spacery z psami. Szukałam czegoś, co moglibyśmy zrobić wspólnie w pierwszy albo drugi dzień świąt, gdzieś na uboczu, z dala od tłumów, których ostatnimi czasy coraz trudniej unikać w Zakopanem (w tym czasie nawet przestajemy używać samochodu, bo korki na mieście są takie, że dużo wygodniej jest iść na piechotę). Szukałam czegoś na łonie natury, ale też nie nazbyt wycieńczającego, żeby i moi rodzice mogli mieć z tego przyjemność. W końcu natrafiłam na ciekawy pomysł, kiedy pisałam dla Was post o gorących źródłach w Japonii i Kirgistanie i z ciekawością zaczęłam szukać podobnych, naturalnych kąpielisk w Europie. Niestety do tej pory większość takich gorących źródeł znalazłam na Islandii, ewentualnie w Grecji, czyli trochę za daleko żeby przy okazji podjechać tam i zamoczyć się we wrzątku. Cała reszta to komercyjne, rozbudowane i bogate w atrakcje termy i kompleksy basenowe. Pierwsze przebłyski o Kalamenach zaczęły się pojawiać, kiedy znajomi napomknęli o zasłyszanym jeziorze na Słowacji. Później doszłam do jakiejś krótkiej notki o gorącym źródle w lesie… tylko po słowacku. Kiedy już znałam nazwę tego miejsca natrafiłam na parę postów na Instagramie. Ale informacji było niewiele. A im mniej informacji tym więcej ochoty żeby pojechać i przekonać się na własnej skórze:).
Tak więc kiedy pół Polski przyjechało do Zakopanego my ewakuowaliśmy się w drugą stronę, na południe.
Droga z Zakopanego do jeziorka to ok 90 km czyli jakieś 1:40 h jazdy samochodem. Po drodze mijamy komercyjne ciepłe baseny w Oravicach. Parę metrów od głównej drogi widzimy pierwszych porannych miłośników basenów pod chmurką. Przez chwilę przechodzi mi przez myśl żeby się tutaj zatrzymać, ale ryzyko, że po kąpieli tutaj wszyscy się już zrelaksujemy, rozmyślimy i zawrócimy z powrotem do domu było zbyt duże :D. A mnie gnała ciekawość, żeby sprawdzić to mało znane jeziorko otoczone lasem, które na zdjęciach wygląda jak większa, parująca kałuża.
W przepięknej śnieżnej zamieci pokonujemy więc Huciańską Przełęcz. Jest pięknie, pusto i biało dookoła. Już dla tych widoków warto było ruszyć się z domu.
Wpatrujemy się w magiczne krajobrazy powoli mijając kolejne wioski. Kiedy zaczynamy zjeżdżać w dół, biel powoli zaczyna ustępować miejsca zielonym plamom. W okolicach jeziora Liptovska Mara nie ma już śladu po zimie.
Dojeżdżamy wreszcie do wioski Kalameny. Kluczymy przez chwilę wśród wąskich uliczek kierując się na północ. Kiedy zostawiamy ostatnie domy za sobą i po chwili jazdy widzimy parę wysoko unosząca się w oddali, a zaraz potem samochody zaparkowane z boku drogi, wiemy że jesteśmy już na miejscu.
Mamy szczęście, w jeziorku są tylko 3 osoby. Przechodzimy przez mostek i wybieramy jedną z pobliskich ławeczek żeby zostawić nasze ubrania. Po kolei wchodzimy do wody. Nie jest gorąca, tak jak najbardziej lubię, ale wystarczająco ciepła żeby nie było zimno przy tej paru-stopniowej aurze dookoła. Przy zanurzeniu całego ciała można spokojnie siedzieć w jeziorku tak długo jak tylko macie ochotę. Dookoła otacza nas las. Na jednym z drzew zawieszono drewniany zegar ze wskazówkami. W sumie zabawny motyw w tej nieco dzikiej atmosferze.
Na tablicy możecie przeczytać, że jeziorko Kalameny-Medokys jest bogate w wody mineralne, wapń, magnez i siarkę, a temperatura wody może sięgać nawet 38 stopni C w miejscu odwiertu.
Zaraz przy jeziorku biegnie mały górski strumyczek. Co odważniejsi wychodzą co jakiś czas z ciepłego źródła i kładą się w jego płytkiej, lodowatej wodzie.
Dookoła panuje cisza i spokój. Kiedy tam byliśmy jeziorko miało bardzo przyjemną, kameralną atmosferę. Mam wrażenie że z ciepłej kąpieli korzystali głównie lokalsi.
Jedynym minusem był przepełniony kosz i trochę śmieci walających się dookoła. W ramach zapłaty za kąpiel polecam zabrać ze sobą worek na śmieci i zgarnąć parę sztuk leżących dookoła. Niewiele jest takich naturalnych perełek, więc warto o nie dbać.