Ostatnio trochę mnie dopadło dorosłe życie. Odebrałam moje mieszkanie od developera i się zaczęło. Wybieranie płytek, robienie projektu mebli do kuchni, dyskusje o przenoszeniu gniazdek i frustracje na niedziałający kibelek. Zrobiło się trochę ciasno i zabrakło miejsca nawet na najmniejsze mikroprzygody. Bo umówmy się, roadtripy do sklepów meblowych się do nich nie zaliczają. Dlatego, kiedy Natalia powiedziała, że mogą zostać u mnie na jeden dzień w drodze z Amsterdamu do Zakopanego i zabierają ze sobą SUPy zaczęłam kombinować gdzie można by razem popływać po Wrocławiu.
Do niedawna do pracy chodziłam codziennie piechotą, co bardzo lubiłam. Jednak w związku z przeprowadzką ten mały rytuał musiał się zakończyć. Mam trochę za daleko do centrum, żeby codziennie urządzać sobie takie spacery. Jeżdżę zazwyczaj tramwajem i szczerze tego nie znoszę. Któregoś dnia postanowiłam się po staremu przespacerować. Część trasy do mieszkania mojego chłopaka biegnie brzegiem Odry, w samym centrum Wrocławia. Gdy tak sobie szłam bulwarem trzy rzeczy przykuły moją uwagę. Nie było na Odrze żadnych łódek, stateczków czy innych tramwajów wodnych. Rzeka była niesamowicie spokojna, a w jej płaskiej tafli pięknie odbijało się światło latarni i świątecznych dekoracji. Wszystko to razem sprawiało, że było dość widno i bez problemu można by o takiej porze popływać na SUPie.
Napisałam rano do Natalii wiadomość: „Kupię lampki, załatwię pierogi i popływamy w centrum Wrocławia o zachodzie słońca. Co myślisz?”
Tylko raz wcześniej pływałam w samym centrum Wrocławia. Było to kiedy latem 2018 zrobiłyśmy sobie tydzień SUPowych poranków. Wówczas zwodowałam się na Wyspie Słodowej i pokręciłam się pomiędzy wyspami. Był to całkiem przyjemny czas, ponieważ o 5 rano nie ma zazwyczaj jeszcze żadnego ruchu na rzece. Duża liczba stateczków i innych obiektów wywołujących fale odstrasza mnie jednak od odwiedzania centrum miasta z moją deską w normalnych godzinach. Poza tym mimo wszystko wolę bardziej dzikie tereny i na SUPowe eskapady w mieście wybieram ustronne miejsca.
Natalia na pomysł, jak możecie się domyśleć, zareagowała z entuzjazmem. Na trzeciej desce miała pływać z nami Monika, która też mieszka w Holandii. Już kolejny rok z rzędu zabrała się z nimi samochodem do Polski. Właściciel deski, czyli Kuba, wolał pocykać nam fotki. Wszystkie wiedząc, że zdjęcia robi genialne ucieszyłyśmy się z takiego obrotu sprawy. Trzymanie kciuków za ładną pogodę zdecydowanie pomogło. Nie padało, a temperatura oscylująca w okolicach 6 stopni pomogła nie zamarznąć na desce. Najpierw szybko udałyśmy się do baru Pierożek na ul. Jedności Narodowej i zamówiłyśmy 4 porcje pierogów do przygotowanych wcześniej pudełek. Troszczymy się o ekologię jak możemy, staramy się wszędzie chodzić z własnymi pudełkami, kubkami i sztućcami, używać swoich wielorazowych worków na zakupy, pieczywo i sypkie produkty. Tutaj jednak pokonała nas Pani, która spakowała nam pudełka do plastikowej siatki. Następnym razem damy pojemniki razem z workiem! Mimo tego incydentu bar szczerze polecamy! Pierogi naprawdę nie mają sobie równych jeśli chodzi o wrocławskie bary mleczne.
Następnie podjechaliśmy na ulicę Henryka Brodatego (darmowe parkowanie!) i przeszliśmy spacerkiem z plecakami przez kładkę Słodową na wyspę o tej samej nazwie. Tam, zaraz na prawo od kładki na schodkach, do których w sezonie przycumowana jest Barbarka, napompowałyśmy nasze deski i wskoczyłyśmy razem z pierogami na wodę. Jest to jedno z najbardziej dogodnych miejsc do wodowania się w centrum. Można stosunkowo łatwo znaleźć darmowe miejsce do parkowania, nie trzeba daleko chodzić z ciężkim plecakiem, a i samo schodzenie na wodę jest banalnie proste i pozbawione jakiegokolwiek ryzyka zamoczenia czegoś więcej niż wiosła. Dodatkowo po zmroku jest stamtąd piękny widok na podświetlony budynek uniwersytetu, a to moim zdaniem jeden z lepszych widoków w tej części Wrocławia.
Po zwodowaniu obrałyśmy za kierunek Hotel HP Park Plaza, by następnie wpłynąć pomiędzy wyspy Bielarską i Słodową. Po przepłynięciu pod mostem Świętej Klary znalazłyśmy się obok Barki Tumskiej. Tutaj zrobiło się już prawie całkiem ciemno, a my zaczęłyśmy być coraz częściej zauważane przez turystów. Machali nam z mostów i krzyczeli „Cześć” w różnych językach. Podświetlony Ostrów Tumski nadawał wycieczce super klimatu i gdy dopłynęłyśmy do Przystani Kapitańskiej postanowiłyśmy przystanąć i siedząc na deskach zjeść pierogi. Była przy tym kupa śmiechu. Dziewczyny testowały jedzenie pieroga w stylu holenderskiego śledzia. Zgadywałyśmy jaki smak właśnie nam się trafił, a ja rozpaczałam jeśli nie był to ruski, bo to mój ulubiony! Kuba na brzegu cykał nam fotki, a wyżej na promenadzie nawet niektórzy przechodnie chyba nawet nas filmowali. Po udanej kolacji popłynęłyśmy dalej pod mostem Piaskowym w stronę podświetlonego brzegu ulicy Grodzkiej. Po przepłynięciu pod Mostem Św. Macieja dotarłyśmy znowu pod Uniwersytet. Pokręciłyśmy się jeszcze chwilę na deskach i skończyłyśmy naszą SUPową Wigilię znowu na schodkach przy kładce Słodowej. Nie była to daleka wycieczka, ale za to pełna śmiechu, radości i znanych mi już miejsc widzianych w kompletnie innym świetle. Świetny pomysł, żeby przeżyć razem coś nowego i napisać piękne wspomnienia. Chyba SUPowanie w tym miejscu wpadnie nam do corocznego świątecznego kalendarza.