Jak dojść daleko nie wychodząc nigdzie

czyli hippie joga retreat poza wszelkim zasięgiem

Podobno można mieć w życiu wszystko, ale nie w tym samym czasie. Dlatego tak trudno zachować jest balans. Przykładowo poświęcanie się pracy nie idzie w parze z dbaniem o relacje. A długie i żmudne remonty domów sprawiają, że zaczyna stanowczo brakować przygód. Po 1,5 roku rozwijania trudnego finansowego produktu Agnieszka postanowiła trochę zwolnić i przejść do firmy robiącej nieco prostsze projekty. Natalia zdecydowała natomiast, że też dalej długo nie pociągnie mając za największą rozrywkę konstruowanie sufitów i tynkowanie ścian. Trzeba się było spotkać i w babski sposób rozłożyć nasze życie na czynniki pierwsze. Obrać je jak cebulę, zobaczyć co siedzi w naszych najgłębszych warstwach. Spotkałyśmy się więc na lotnisku w Krakowie i udałyśmy na mały kraniec świata. W drewnianym domku pod lasem, gdzie nie dochodzi zasięg GSM, nie wspominając nawet o internecie, spędziłyśmy tydzień. W planach było jak najmniej kontaktu ze światem, a jak najwięcej kontaktu ze sobą nawzajem. Do tego joga na tarasie, morsowanie w pobliskim potoku, długie rozmowy przy herbacie (no dobra winku też ;)) i podglądanie przez okno dzików, które podchodziły wieczorami pod naszą chatynkę. Urodziło nam się tutaj sporo pomysłów, zrozumiałyśmy o wiele lepiej swoje cechy charakteru, nagadałyśmy się za wszystkie czasy i naprawdę doceniłyśmy taki wspólny wyjazd.
Sięgając ponownie po formę rozmowy chciałybyśmy Wam opowiedzieć czemu czasem warto nigdzie nie iść i jak daleko można wtedy zajść.

Natalia: Zwykle kiedy planujemy wspólny wyjazd oczywistym stało się, że stawiamy na coś aktywnego. Podróżujemy gdzieś, SUPujemy, idziemy w góry… Może wytłumacz skąd nagle pomysł, żeby pojechać na odludzie i nigdzie się nie ruszać?

 

Agnieszka: Muszę przyznać, że ostatnie dwa lata były dla mnie trudnym czasem. Nie tylko dwukrotnie zmieniłam pracę, ale też zmienił się mocno mój styl życia. Nie mogłam z wielu względów kontynuować mojego podróżniczo-przygodowego trybu. Doświadczyłam też różnych somatycznych objawów stresu. Śledzenie internetowych newsów dotyczących pandemii, sytuacji społeczno-politycznej w Polsce i wojny w Ukrainie powodowało, że czułam się coraz gorzej. Od początku pandemii największego poczucia ulgi dostarczała mi joga i to ona była punktem wyjścia do planowania wyjazdu. Chęć odcięcia się od informacji podążała zaraz za nią. Pozostawanie offline nie jest proste dopóki nie ma innej opcji, więc wymóg braku zasięgu był tutaj kluczowy. Chciałam jak najbardziej ograniczyć liczbę stresogennych sytuacji. Podróże są super, ale w czasach ograniczeń potrafią przysporzyć też mnóstwo stresu (testy PCR, odwoływane loty itp.). Tym razem chodziło bardziej o zajrzenia w głąb siebie i uspokojenie głowy, a nie tylko skierowanie uwagi na inne tory. 

NJa też, bardzo potrzebowałam takiej chwili głębokiego oddechu i oczyszczenia głowy. Pojechałyśmy niedługo po tym jak zaczęła się wojna w Ukrainie, więc w tamtym czasie non stop siedziałam przyklejona do komórki śledząc wszystkie newsy, a przecież w niczym to nie pomagało. Z drugiej strony przez to, że ostatnio całkowicie pochłonął mnie remont, czuję że ucierpiało na tym moje fizyczne samopoczucie. Byłam zastygła, zasiedziała, bardzo potrzebowałam się poruszać i porządnie porozciągać, wzmocnić trochę mięśnie. A niestety na co dzień ciężko mi się samej do tego zmobilizować. Wiedziałam, że jeśli pojadę z Tobą, to nie będę marudzić i miałam nadzieję, że później będzie mi łatwiej kontynuować te ćwiczenia już samej. Poza tym przez pandemię miałyśmy chyba najdłuższą przerwę bez wspólnego wyjazdu, a nawet i widzenia się gdziekolwiek, więc zwyczajnie stęskniłam się i chciałam ponadrabiać zaległości 🙂 

Na samym początku planowałyśmy jechać na zorganizowany wyjazd tzw. joga retreat. Ale okazało się, że znalezienie miejsca i sprawdzonego instruktora, albo szkoły jogi, to cięższa sprawa niż mogłoby się wydawać. Kiedy cały wyjazd zawisł na włosku, bo traciłyśmy już zapał, zdecydowałyśmy, że pojedziemy same, na własną rękę. Nie żałujesz? I czy następnym razem nie wolałabyś jednak wybrać się na joga retreat z prawdziwego zdarzenia?

AJa myślę, że to są dwa osobne wyjazdy i na każdy z nich miałabym ochotę. Wyjazd jogowy nadal mi chodzi po głowie i być może zrealizuję to marzenie jeszcze w tym roku. Jednak przedłużony weekend będzie w tym przypadku wystarczający. Często ćwiczę jogę sama w domu i fajnie byłoby, żeby ktoś doświadczony na mnie zerknął, czy nie robię jakichś kardynalnych błędów. Offline-owy wyjazd z najlepszą przyjaciółką to inny kaliber potrzeb i zawsze będzie stał wyżej w hierarchii, niż zorganizowany wyjazd jogowy.

Image module

NA skąd w ogóle wzięła się między nami nazwa “Hippie Camp”? 🙂 Może opowiesz?

AHippie Camp to nazwa, którą wymyślił mój chłopak, kiedy pierwszy raz usłyszał o naszych wyjazdowych planach. Często, gdy robię rzeczy związane z jogą, byciem offline, kupuję ekologiczne kosmetyki i środki czystości, ograniczam zużycie plastiku, instruuje go w segregowaniu śmieci, czy przypominam żeby wziął swoją torbę na zakupy, nazywa mnie pieszczotliwie hippiską. Nie przeszkadza mi to, a nawet spodobało mi się, że wyjazd zyskał swoją własną markę. Już nigdy nie będę musiała mówić do Ciebie: “A pamiętasz jak byłyśmy w górach, w tej chacie bez internetu i ćwiczyłyśmy codziennie jogę?”. Wystarczy, że powiem Hippie Camp i wszyscy będą wiedzieć o jaki wyjazd chodzi. 

Ale ok, teraz pytanie ode mnie. Zacznijmy od początku. Jak znaleźć dobrą miejscówkę na taki wyjazd?

NPlanując ten wypad ustaliłyśmy sobie parę wytycznych, które pomogły nam znaleźć właściwe miejsce. Jeśli ktoś chciałby zorganizować sobie podobne wakacje, to jest parę rzeczy które myślę, że warto wziąć pod uwagę:

  • Najlepiej, żeby domek był na odludziu, jak najbliżej natury, gdzie możemy się wyciszyć i odciąć od codzienności. Ja, szukając miejscówki, zdecydowanie faworyzowałam te położone w, albo bardzo blisko lasu, bo to las jest czymś, co szczególnie mnie uspokaja i wpływa na zmysły.
  • Domek mógł być mały i bardzo skromny, ale zależało nam żebyśmy mogły wynająć go we dwie, bez właściciela czy innych wczasowiczów w pobliżu. Na te parę dni chciałyśmy się kompletnie odciąć od świata.
  • Kiepski zasięg i brak internetu brałyśmy za duży plus. W planach miałyśmy zrobić sobie internetowy detoks na cały tydzień, a o to dużo łatwiej jeśli i tak nie masz wyboru :).
  • Zwracałyśmy uwagę na to, czy w domku, albo jego pobliżu znajdzie się dobre miejsce do ćwiczenia jogi, najlepiej zadaszone i na zewnątrz.
  • Zależało mi też na kominku, albo jakimś piecu. Żarzące się płomienie fajnie nastrajają i uspokajają wieczorami, a sam fakt, że trzeba rozpalić ogień, żeby w środku było ciepło, w łatwy sposób sprowadza do myślenia o trochę bardziej podstawowych potrzebach i pozwala skupić się na priorytetowych rzeczach. I miałam nadzieję, że może to przełoży się też trochę na nasze rozmowy i przemyślenia. Logika trochę pokrętna, ale nie raz na wyprawach takie okoliczności w ciekawy sposób zmieniały punkt widzenia. 
  • Interesowały nas też domki z baniami, albo saunami, bo taka atrakcja wprowadziłaby wesołe urozmaicenie. W końcu przydałoby się trochę oddechu od jogi, medytacji i ciągłych rozmów :). Ostatecznie nie udało nam się znaleźć miejscówki z takimi udogodnieniami, która jednocześnie spełniałoby pozostałe wytyczne. Natomiast przypadkiem trafiłyśmy do domku, od którego parę kroków dalej było idealne miejsce do morsowania. Był marzec i górski potok stanowił nie lada wyzwanie. Wspólne zanurzenie się w lodowatej wodzie stało się naszą codzienną bombą endorfin. Przy następnym takim wyjeździe, o ile znowu pojedziemy zimą, na pewno będę sprawdzać czy w najbliższej okolicy jest gdzie morsować i będzie to podstawowy wymóg.

Szukając domku korzystałam z Airbnb, Booking i Slowhop. I to na Airbnb pojawiło się najwięcej miejsc, które spełniały większość tych wymagań. 

Image module

NCo przygotować wcześniej organizując sobie podobny Hippie Camp? Co myślisz, że sprawdziło się w naszym przypadku, a co ewentualnie można by dodać?

AWażne było zaplanowanie i zorganizowanie zapasów na cały tydzień. Gdyby nie kryzys niedostatku papieru toaletowego myślę, że przetrwałybyśmy bez wizyty w sklepie. Dodatkowo do praktyki jogi ściągnęłyśmy sobie wcześniej na komputer filmiki od naszych ulubionych, internetowych nauczycielek. Miałyśmy ich wystarczająco, aby każdego dnia robić coś innego, żeby nam się nie nudziło. Miałyśmy kilka rzeczy, których prawie nie używałyśmy, jak mata do akupresury czy hamaki. Nie wzięłyśmy za to żadnej gry planszowej, a czasem po długich rozkminach przydałoby się coś, żeby się trochę rozerwać. Myślę, że wszystko zależy od preferencji, nam naprawdę prawie nic nie brakowało do wyjazdu idealnego.

Opowiesz coś o teście Gallupa?

NNa podstawie wieloletnich badań psycholog Don Clifton określił, że każdy człowiek posiada 34 talenty. Talent to cecha osobowości, która nas charakteryzuje i może stać się naszą mocną stroną. Najistotniejsza jest kolejność talentów u danej osoby. Te w pierwszej piątce będą dominujące i dla nas najważniejsze. Natomiast te na końcu nie są u nas aż tak zauważalne, a nawet możemy mieć problem, żeby znaleźć u siebie zachowania je potwierdzające. Test Gallupa to płatna analiza i od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, żeby w to zainwestować. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o sobie i o moich mocnych stronach, ale obawiałam się, że po zakupie nie znajdę czasu, żeby dokładnie przeanalizować wyniki. Taki wspólny wyjazd był świetną okazją, bo nie tylko mogłam się na tym skupić, bez codziennych rozpraszaczy dookoła, ale w dodatku miałam blisko siebie kogoś, kto mnie bardzo dobrze zna, więc na bieżąco mogłam rewidować rzeczy, co do których miałam wątpliwości. A poza tym często wskazywałaś na aspekty, których sama nie dostrzegałam. Bardzo dużo mi to dało i otworzyło oczy na wiele spraw.

Ok. To nie był więc spontaniczny wypad. Pojechałyśmy tam przygotowane, każda z własnym celem. Miałyśmy naszkicowany plan i założenie na cały wyjazd. Może opisz mniej więcej, co robiłyśmy?

AZaczynałyśmy każdy dzień od szklanki wody z sokiem z cytryny :). Oj nie! Najpierw trzeba było wstać z łóżka, co nie było proste, bo domek w marcu nie był super ciepły w środku, szczególnie o poranku. Dlatego najpierw wyskakiwałyśmy z łóżka i na prędkości ubierałyśmy się w cieplejsze ubrania. Czasami nawet zakładałyśmy od razu czapki. W takim stroju wychodziłyśmy ze wspomnianą szklanką wody od razu na taras i rozkładałyśmy maty do jogi. W porannym słońcu robiłyśmy sobie pierwszą praktykę danego dnia i czasem, jeśli byłyśmy w nastroju kończyłyśmy ją poranną medytacją. Po zejściu z maty przygotowywałyśmy śniadanie, które również jadłyśmy na tarasie. Te poranki to był nasz rytuał. Codziennie wyglądały dokładnie tak samo. Późniejsze aktywności zależały już od tego na co miałyśmy danego dnia ochotę . Na początku mocno skupiłyśmy się na wynikach testu Gallupa. Czytałyśmy po kolei o naszych talentach z pierwszej piątki i analizowałyśmy jak one faktycznie objawiają się w naszym codziennym życiu i dyskutowałyśmy jak jeszcze mogłybyśmy je wykorzystać. Dodatkowo miałyśmy na podorędziu jeszcze psychologiczne zeszyty ćwiczeń, z których też nieco skorzystałyśmy, ale zdecydowanie w mniejszym stopniu niż z wyników testu Gallupa. Po wspólnie ugotowanym obiedzie zazwyczaj rozpalałyśmy w kominku-kozie i urządzałyśmy popołudniową sesję jogi. Potem już zostawały długie rozmowy przy winie i herbacie. Po dwóch dniach od przyjazdu do codziennych rytuałów dołączyło też morsowanie. Kilka dni wyglądało nieco inaczej, gdy wybrałyśmy się na spacer po górach, czy na wycieczkę do pobliskiego sklepu. Jednak stałe punkty programu były naszą kotwicą i przynosiły spokój, bo wiedziałyśmy, że na pewno danego dnia się wydarzą.

Image module
Image module

NZ tego całego planu jakoś naturalnie wyszło, że pomimo tej rutyny, każdego dnia skupiałyśmy się na czymś innym. Każdy z nich zyskał swój temat przewodni. 

A

Tak. Wyniknęło to trochę ze zmęczenia jakie same sobie zafundowałyśmy siedząc dwa bite dni, non-stop w książce o talentach Gallupa i maglując się nawzajem psychologicznymi zagadnieniami dotyczącymi naszych mocnych i słabych stron. Gdy trzeciego dnia nie miałyśmy już siły czytać musiałyśmy trochę odreagować. Był więc dzień totalnej głupawki z turbo trudną jogą, w której przeklinałyśmy nauczycielkę ze ściągniętego filmiku, śmiejąc się przy tym do rozpuku, jedzenia tony tostów i tańców do późna w świetle kominka. Miałyśmy też dzień wspomnień, gdzie przekopałyśmy nawzajem różne historie z dzieciństwa. Dzień bardziej dla siebie, kiedy w spokoju, każda czytała książkę oraz dzień podsumowania całego wyjazdu, w którym spisałyśmy sobie w notatnikach, co chciałybyśmy zapamiętać na dłużej. Bardzo podobało mi się to tematyczne podejście do poszczególnych dni, nadało to fajne ramy i dało poczucie jeszcze większej wartości nadanej spędzonym razem dniom.

Ok, rozmawiamy prawie dwa miesiące od wyjazdu, więc jest dobry moment na sprawdzenie, czy któryś z naszych małych, codziennych hippie rytuałów wszedł ci w nawyk? Co kontynuujesz w domu?

NJak było do przewidzenia, wróciłam do codzienności, w pracy czekał mnie wyjątkowo intensywny miesiąc, w domu remont i niestety szybko większość z tych nowych rytuałów ustąpiła dawnemu rytmowi. Najbardziej żałuję, że znowu straciłam nawyk ćwiczenia jogi, bo zawsze później ciężko mi do tego wrócić. Ale z drugiej strony ten wyjazd bardzo fajnie mi pokazał jak tak naprawdę niewiele trzeba, żeby zacząć czuć się lepiej i mocniej z każdą kolejną sesją jogi, więc nie mogę się szybko zrażać, jeśli znowu nie jest łatwo po dłuższej przerwie.

Natomiast są dwa niespodziewane nawyki, które mi zostały. Po pierwsze polubiłam pić szklankę wody z cytryną z rana i przedkładam ją często nawet ponad kawę. A po drugie zasmakowałam w piciu matchy, którą parę razy nam zaserwowałaś, chociaż wcześniej nie byłam jej fanką. Później miałam okazję spotkać się ze starym znajomym, który dużo wie o matchy, do tego stopnia, że uczestniczy albo sam organizuje japońskie ceremonie picia herbaty. Temat mnie bardzo zaciekawił i bardzo możliwe, że wkręcę się w to bardziej. Póki co, z tego wyjazdu do Polski, w ramach souveniru przywiozłam sobie miotełkę i bambusową łyżeczkę do matchy :P.

AA jaki był twój ulubiony moment całego wyjazdu?

NDziki pod oknem :D.
Trochę żartuję, bo wydarzyło się dużo bardzo fajnych i pozytywnych rzeczy, które długo będę wspominać, ale ponieważ wiele z nich wynikało z wielogodzinnych rozmów i polegało bardziej na naszych osobistych przemyśleniach, to pozostawię je między nami :). Oczywiście każde morsowanie też plasuje się na samym szczycie listy najlepszych momentów.

Image module
Image module

AAle nie chciało Ci się morsować, no nie? :D.

NNie. Ja już tak mam, że czasem wiem, że zdecydowanie powinnam coś zrobić, bo dużo mi to da, ba! nawet namawiam innych, ale koniec końców sama się ociągam, odraczam i czekam na ruch tej drugiej osoby :). Bo jak ona pójdzie, to już wiem że nie mogę odpuścić, bo moje FOMO (Fear of Missing Out) mnie zje. Dlatego otaczam się ludźmi, którym się chce, bo sama pewnie nic bym nie robiła. To moja życiowa strategia :D.

A wracając do twojego pytania to żarty żartami, ale te dziki które nagle, kątem oka zauważyłam czmychające pod naszymi oknami i ryjące w ziemi parę metrów od nas były rzeczywiście niezapomnianym momentem. Siedziałyśmy w środku, przy zgaszonym świetle i podglądałyśmy jak locha z małymi warchlakami spokojnie eksplorowały teren przed domkiem. Zawsze przy podobnych spotkaniach z dzikimi zwierzętami nie mogę się na nie napatrzeć.

Podobało mi się też jak biegłyśmy z plecakami do spożywczaka, bo skończył się nam papier toaletowy i uznałyśmy, że jak już trzeba iść to zróbmy to aktywniej i pobiegnijmy. 

A ty co zapamiętasz najbardziej?

ARozmawiałyśmy sporo podczas tego wyjazdu o rzeczach, które sprawiają, że czujemy, że żyjemy. Właśnie te momenty zapamiętam najlepiej, czyli wspólne morsowanie i zimne poranki na tarasie. Do tego bieg do sklepu po papier i tańce na śniegu podczas spaceru na Leskowiec. Zapamiętam też uczucie ulgi, kiedy opowiedziałam Ci o trapiących mnie różnych wątpliwościach, ale to już temat bardzo prywatny i nie będę tutaj opisywać szczegółów.

Tak w ogólnym rozrachunku już z perspektywy kilku tygodni od powrotu, co Ci dał ten wyjazd?

NNa pewno porządnie odpoczęłam. Ale nie tak jak na wakacjach, które zwykle spędzam aktywnie i wracam do domu pełna emocji, wspomnień, ale też wykończona i nie do końca gotowa na powrót do codzienności. Tym razem rzeczywiście się zresetowałam. Zatrzymałam się bez wyrzutów sumienia, że to robię, a mogłabym przecież przeżywać gdzieś jakieś przygody. Złapałam dłuższą chwilę oddechu, która była mi od dawna potrzebna i miałam okazję przemyśleć wiele rzeczy i dużo się o sobie dowiedzieć. W dodatku myślę, że poznałam cię lepiej. Niby znamy się od lat, ale jednak potrzeba dużo czasu i nastroju, żeby prowadzić jakieś głębsze, wartościowe rozmowy. A w dzisiejszych czasach tak rzadko mamy ku temu okazję. Myślę więc, że czasem trzeba je sobie samemu projektować, a nie liczyć na to, że się kiedyś same wydarzą. 

A ty? Czy dał ci ten wyjazd coś, co zostanie z tobą na dłużej? Jakie rzeczy z tych, które robiłyśmy chciałabyś żeby stały się twoją nową rutyną, albo zostały w Twoim życiu?

APo powrocie do Wrocławia przeszłam pewien zabieg medyczny, który na mniej więcej 2 tygodnie wykluczył mnie z większej aktywności fizycznej. Powoli wracam do porannej praktyki jogi i jeszcze niestety nie zawsze mi to wychodzi. Jest to dla mnie jedna z najważniejszych rzeczy, bo najlepiej pomaga mi redukować stres. Drugie, to ograniczenie czasu spędzanego w social mediach i ogólnie w internecie. To nie jest proste i jeszcze mam w tej materii bardzo dużo do zrobienia. Tak jak już wspomniałyśmy, łatwiej jest, gdy tego dostępu po prostu nie ma. Kiedy jest na wyciągnięcie ręki ciężko się opanować przed bezmyślnym scrollowaniem. Staram się zapychać ten czas czymś innym. Wymarzony stan to taki, w którym zamiast po telefon nie muszę sięgać po żadne zastępcze aktywności i po prostu być.

Nie brakowało Ci jakiegoś mocniejszego pierdolnięcia? :D. Spania w lesie pod gołym niebem, czy męczącej sportowo, całodniowej aktywności?

Image module

NWiesz co, nie wiem, może się starzeję, ale nie :D. To było dokładnie to, czego potrzebowałam. Z biegiem lat coraz bardziej doceniam te chwile, kiedy mogę się zatrzymać i po prostu z kimś pobyć. I nauczyłam się, że aktywne wyjazdy nie do końca sprzyjają takim momentom. Oczywiście, do pewnego stopnia tak, zwykle spędzasz razem 24h na dobę i masz wieczory przy ognisku, gotując przed namiotem. Albo przerwy w trekkingu, kiedy zatrzymujesz się na chwilę i czasem sprzyja to fajnym rozmowom. Ale niestety często wszyscy jesteśmy zmęczeni po całodziennym wysiłku, rzadko pozwalamy sobie na lekkie, leniwe dni, bo urlopy są krótkie, więc chcemy na maksa wykorzystywać czas, który mamy. Chcemy zobaczyć jak najwięcej, dotrzeć jak najdalej. Te rozmowy gdzieś tam się pojawiają, ale nie mają możliwości się daleko rozwijać. Są czasem podrzucane, ale coraz rzadziej zdarza się, że gadamy do później nocy. A mi brakuje takiego prawdziwego bycia razem, kiedy na co dzień wszyscy jesteśmy non stop rozpraszani przez technologię dookoła, zabiegani, nie mamy czasu na porządne skupienie się na przyjaciołach. Zwłaszcza jeśli mieszkają jakieś 1500km od nas.

Poza tym jest jeszcze jeden aspekt. Przez to, że mieszkam za granicą rzadziej mam okazję do bycia z przyjaciółmi, którzy znają mnie od lat, z którymi niejedno już się razem przeszło na różnych trekkingach, wyprawach rowerowych, w podróżach… Dlatego tym bardziej doceniam, kiedy możemy się razem spotkać i coraz mniej zależy mi na jakiejś ambitnej trasie i na (jak to lubimy określać) napinaniu łydy. To od dawna już nie jest mój cel. 

Jak widać więc Hippie Camp był idealną odpowiedzią na te moje przemyślenia. I nie, nie chce rezygnować z aktywniejszych wyjazdów, bo potrzebuję tej regularnej dawki przygody, ale myślę że Hippie Camps staną się moją nową świecką tradycją. Może np. raz do roku?

A ciebie zaskoczył czymś ten wyjazd?

AI tak i nie. Myślałam, że znajdę w jego czasie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, a tak się nie stało. Jednak zadziałał na mnie jak taka szybka terapia. Zrozumiałam wiele rzeczy i je zaakceptowałam. Dzięki temu już mniej się miotam w codziennym życiu. Przynajmniej w tematach, które sobie podczas tego wyjazdu przepracowałam. Drugim zaskoczeniem było morsowanie. Nie lubię zimna. Zawsze myślałam, że raczej będę chodzić 3 dni brudna niż wezmę zimny prysznic. Tymczasem zimne kąpiele w strumyku to było coś fantastycznego. I nie chodzi mi nawet o wyrzut endorfin, co poczucie zrealizowania jakiegoś planu. Chciałam to zrobić i dałam radę. Fajnie czasem przełamać swoją słabość.

NCo ci dał taki wyjazd czego nie dały ci nasze wcześniejsze wypady? I czy od teraz będziemy co roku jeździć na nasze Hippie Campy? ;D.

Image module

ASzczerzę mówiąc taki Hippie Camp mógł być tylko jeden i już się odbył. Dużo lepiej się poznałyśmy i myślę, że w wielu aspektach rozumiemy się teraz jak nigdy wcześniej. Nie wiem czy będziemy kiedyś w stanie znowu stworzyć sobie warunki, żeby poznać się jeszcze lepiej. Życie przynosi oczywiście wiele nowych sytuacji i pewnie wraz z nimi przyjdzie wiele kolejnych tematów do rozmów i chęci do spróbowania razem nowych rzeczy. Nie chciałabym zrezygnować z marzeń na jakieś wspólne, bardziej przygodowe wyprawy. Dlatego chętnie, w miarę możliwości będę realizować z Tobą oba typy wyjazdów. 🙂

NRzeczywiście, poznałyśmy się lepiej i to prawda, że nie da się tego powtórzyć. Ale myślę, że takie w miarę regularne Hippie Camps mogą być świetną okazją do powiedzenia “Sprawdzam” i do pogadania o codzienności, naszych celach i marzeniach. Taki nasz mały brainstorm :). Poza tym fajnie sobie wyznaczyć taki moment na przerwę i zastanowienie się gdzie aktualnie jesteśmy. Wierzę w to, że plany wypowiedziane mają w sobie więcej sprawczości.

No i każdy powód jest dobry, żeby zaszyć się na parę dni w lesie :).

div#stuning-header .dfd-stuning-header-bg-container {background-image: url(http://outdoorito.com/wp-content/uploads/2022/05/Hippie-camp-yoga-retreat.jpg);background-size: cover;background-position: center center;background-attachment: initial;background-repeat: no-repeat;}#stuning-header div.page-title-inner {min-height: 800px;}#main-content .dfd-content-wrap {margin: 0px;} #main-content .dfd-content-wrap > article {padding: 0px;}@media only screen and (min-width: 1101px) {#layout.dfd-portfolio-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars,#layout.dfd-gallery-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars {padding: 0 0px;}#layout.dfd-portfolio-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars > #main-content > .dfd-content-wrap:first-child,#layout.dfd-gallery-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars > #main-content > .dfd-content-wrap:first-child {border-top: 0px solid transparent; border-bottom: 0px solid transparent;}#layout.dfd-portfolio-loop > .row.full-width #right-sidebar,#layout.dfd-gallery-loop > .row.full-width #right-sidebar {padding-top: 0px;padding-bottom: 0px;}#layout.dfd-portfolio-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars .sort-panel,#layout.dfd-gallery-loop > .row.full-width > .blog-section.no-sidebars .sort-panel {margin-left: -0px;margin-right: -0px;}}#layout .dfd-content-wrap.layout-side-image,#layout > .row.full-width .dfd-content-wrap.layout-side-image {margin-left: 0;margin-right: 0;}