Co robić kiedy macie okazję spotkać się z dawno niewidzianym przyjacielem/przyjaciółką? Iść na piwo? Na obiad do restauracji? Na spacer? A może po prostu usiąść razem w domu z winem, kolacją i w spokoju nagadać się do rana? Jaką opcję byście wybrali, żeby jak najlepiej zapamiętać to spotkanie? We wrześniu, kiedy jechałam na rykowisko z moim tatą, udało mi się przejazdem wpaść na jedną noc do Wrocławia i zobaczyć się z Agnieszką. Miałyśmy razem parę godzin w środku tygodnia. Co zatem zdecydowałyśmy?
Poszłyśmy do lasu.
I była to jedna z lepszych rzeczy jakie wspólnie udało nam się zrobić.
Wylądowałam ok 14:00. Poczekałam, aż Agnieszka skończy pracę. Wpadłyśmy do niej na chwilę, spakować ciepłe śpiwory, karimaty, hamaki, kuchenkę campingową i miód pitny. Skoczyłyśmy jeszcze po drodze do przyjemnej wegańskiej restauracji nieopodal, żeby nie musieć tym razem niczego pichcić w lesie, po czym wsiadłyśmy w małą Toyotkę. Po zachodzie słońca, kiedy pomarańczowa łuna jeszcze kolorowała horyzont, my wyjeżdżałyśmy już z miasta.
Kierunek: Ślęża.
Kiedy dojechałyśmy na parking w wiosce Tąpadła było już zupełnie ciemno. Agnieszka zgasiła silnik, dookoła cisza i mrok. Otworzyłam drzwi, żeby przebrać się na nocną wędrówkę i wtedy, blisko za plecami usłyszałam szuranie po szutrze. Serce mi podskoczyło. A to tylko dwaj spóźnieni rowerzyści zjechali właśnie z górskiej trasy. Zaczęli pakować się do samochodu parę metrów od nas. Musiałyśmy być osobliwym widokiem. Dwie dziewczyny, stojące na przydrożnym, ciemnym parkingu, grzebią w bagażniku, wpychają koce w plecaki i po chwili z czołówkami na głowach, wchodzą w las.
Na początku droga była szeroka, spokojnie można by przejechać nią samochodem. W oddali słyszałyśmy szczekające psy, ale im głębiej wchodziłyśmy w las, tym bardziej wszystko dookoła cichło. Nauczona nieco doświadczeniem (nocne wyjścia na sanki) unikałam świecenia czołówką na boki. Nie daj boże coś zauważę, po co się stresować ;). A w sumie, jeśli się porządnie zastanowić, to cóż mogłoby się przydarzyć w nocy, w środku lasu. Jakiekolwiek zwierzęta pewnie nawet się do nas nie zbliżą, więc o ile nie spotkamy żadnego człowieka, będziemy bezpieczne. A kto wpadłby na pomysł, żeby teraz łazić po lesie.
No właśnie… kto…
Idąc, w jednym punkcie po prawej stronie cały czas widziałam jakiś błysk (tak, nie wytrzymałam i poświeciłam trochę w bok, pokusiło). Coś jakby świecące się z daleka okno. Agnieszka szybko doszła do wniosku że tam nie ma żadnego domu, tam nawet nie było szans na jakiś widok na miasto. W tym kierunku teren się unosił… Więc jedyne co mogło to być, to tylko oczy jakiegoś zwierzęcia, odbijające się od światła czołówki…
Nawet własnego psa przestaje na chwilę kochać kiedy jej oczy odbiją się w nocy w świetle latarki. Odwróciłam się przed siebie i już grzecznie świeciłam tylko do przodu.
Szłyśmy tak pewnie z pół godziny i nie ukrywajmy – poziom adrenaliny na pewno nam się podniósł. Nie była to dla żadnej z nas pierwsza noc w lesie, ale zdecydowanie pierwsza tylko we dwie, a nie we dwoje. Ale w końcu tego chciałyśmy – spróbować czegoś nowego, podjąć jakieś miniwyzwanie.
Agnieszka poznała boczną drogę, która miała nas doprowadzić do miejsca które znała, gdzie planowała wygodnie rozwiesić hamaki. Skręciłyśmy. Teraz już szłyśmy pod górkę, spocone, naubierane w zdecydowanie za dużo warstw. Po drodze parę razy przystawałyśmy, żeby się przebierać. Trasa zwęziła się, trzeba było iść gęsiego i przeciskać się trochę między gałęziami i zwalonymi pniami drzew. Parę razy gubiłyśmy oznaczenia szlaku, wracałyśmy się i szłyśmy znowu do góry. Kiedy dotarłyśmy wreszcie na górę, a ścieżka zaczęła się wić pomiędzy skałami, Agnieszka stwierdziła, że jednak nie uda jej się znaleźć miejsca, o którym myślała. Trochę utknęłyśmy w środku ciemnego lasu.
Stanęłyśmy na krótką nocną debatę. Mogłyśmy zrobić dwie rzeczy. Stwierdzić, że skoro nie znajdziemy planowanego miejsca, to może lepiej wrócić się tą samą drogą jakieś 40min do samochodu i przenocować u Agnieszki w ciepłym mieszkaniu. No bo czemu by nie? Zrobiłyśmy już na tyle, żeby zapamiętać ten trochę bezsensowny spacer na dłużej:). I skłamałabym jeśli bym powiedziała, że nie zastanawiałyśmy się nad tym przez chwilę. Z drugiej strony jak to ujął kiedyś jeden ze znajomych – „Bezsens ma sens”. Motto, które jak głupio by nie brzmiało to nie należy go nigdy lekceważyć. Do tej pory kiedy bywało przywoływane, zadziwiająco często prowadziło do wydarzeń, które później wspominaliśmy przez lata. Które koniec końców miały tego sensu najwięcej. Może dlatego, że to nie my określaliśmy cel, ale pozwalaliśmy żeby sam się zmaterializował, nieco nas po drodze zaskakując.
Zaczęłyśmy więc przeszukiwać wzgórze. Las był gęsty, podłoże skaliste, nie łatwo było znaleźć wygodne, w miarę płaskie i nie zakrzaczone miejsce, z mocnymi drzewami w dobrej odległości do rozłożenia naszych hamaków w miarę blisko siebie. Wreszcie trafiłyśmy na najbardziej rokujący spośród wszystkich pozostałych kącik. Ideał to nie był, ale w sumie okazało się dość przytulnie. Znalazł się nawet stolik w postaci starego ściętego pnia. Rozpięłyśmy hamaki w samym środku gęstwiny, wpakowałyśmy karimaty i śpiwory do środka i… podgrzałyśmy miód pitny :).
Leżałyśmy w mroku, otulone ciszą lasu, rozmawiając i popijając słodki, gorący napój. Plecaki zawiesiłyśmy nad głowami, buty związałyśmy delikatnie sznurówkami i zarzuciłyśmy każda przez gałąź nad sobą. Wszystko czego potrzebowałyśmy było w zasięgu ręki. Nasze sprzęty, parujące kubki, cieplutkie śpiwory, pachnący las i te wytęsknione, wspólne rozmowy o wszystkim i o niczym. Macie takie chwile, które mimo, że nic specjalnego się nie działo, to pozostaną z Wami na długo? Ten wieczór do takich właśnie należał. Mission accomplished.
Poszłyśmy spać, ale Agnieszka nie mogła zasnąć. Co jakiś czas w tej zupełnej ciszy coś spadało z drzew i ten nagły szelest ją niepokoił. Ja z kolei ledwie patrzyłam na oczy zmęczona po długiej podróży. Kiedy wpakowałam się do swojego hamaka i usłyszałam dziwny dźwięk, byłam przekonana, że to dzik łazi parę metrów od nas i zaraz zacznie wchodzić pod nasze rozpięte łóżka. Grunt, że wisimy, pomyślałam. Przez chwilę zamarłam nasłuchując, zanim doszłam do tego, że to dziwne chrumko-skrzypienie to moje własne liny od hamaka…
W nocy las był aż dziwnie za cichy. Poza spadającymi od czasu do czasu gałęziami nie słyszałyśmy NIC. Księżyc świecił tak intensywnie, że kiedy obudziłam się na chwilę, miałam wrażenie, że ktoś stoi za nami i oświetla pieniek z naszą kuchenką. Światło było tak mocne, że aż rzucało cienie. Agnieszka za to miała sny o helikopterze oświetlającym nasze obozowisko :D.
Około 5 nad ranem obudził nas alarm w telefonie. Teraz, po paru godzinach snu, byłyśmy już tak zrelaksowane i przyjemnie zagrzane w naszych śpiworkach, że zupełnie nie chciało nam się wstawać. Niestety, Agnieszka musiała zdążyć do pracy, a ja na autobus do Krakowa. No i chciałyśmy uniknąć porannych korków na wjeździe do miasta. Zwinęłyśmy więc szybko nasz obozik i wróciłyśmy na szlak. Słońce powoli wstawało i kiedy ogrzewające smugi światła przeciskały się przez korony drzew, my powoli schodziłyśmy w dół, chłonąc rześkie powietrze poranka i świeże jeszcze wspomnienia minionej nocy. To było spotkanie idealne, nic a nic bym w nim nie zmieniła.
W samochodzie szybko wsunęłyśmy zachowane dzień wcześniej ciasto (nie ma to jak cukier z rana) i pomknęłyśmy przez trochę jeszcze zamglone pola i wioski. Po paru korkach dotarłyśmy do Wrocławia i obie zdążyłyśmy złapać naszą codzienność – Agnieszka w biurze, a ja w Flixbusie relacji Wrocław-Kraków.
DIY – Zrób to sam
Jeśli też chcecie spróbować przenocować w lesie na hamakach nie zapomnijcie dorzucić karimatę do plecaka. Zwłaszcza jesienią będziecie potrzebowali dodatkowej izolacji od spodu, inaczej całą noc będzie wam wialo po nerach i nie zaśniecie trzęsąc się z zimna. Nawet porządny śpiwór nie pomoże. My miałyśmy jeszcze dodatkowe koce na czarną godzinę, ale pomimo dość zimnej nocy nie byłyśmy nawet bliskie ich wyciągania. Poza tym oczywiście weźcie czapkę, czołówkę i ciepły śpiwór. Warto pomyśleć też o dmuchanej poduszce, zwłaszcza jeśli lubicie mieć coś pod głową. Jakieś ubrania wlożone w worek od śpiwora też dadzą radę. No i ubierzcie się na cebulkę, żebyście mogli ściągnąć warstwy przy podchodzeniu. Nie ma chyba nic gorszego niż leżeć w zimnym lesie w przepoconych, mokrych ciuchach.