Postanowiłam od tego roku wprowadzić do mojego życia pewną nową tradycję. Nie będę już nigdy w przyszłości pracować w dzień moich urodzin. Spędzać je za to będę w jakiś wymarzony sposób. Niekoniecznie to musi oznaczać wyprawy na koniec świata. Mogą być to mikroprzygody w najbliższym otoczeniu. Powinien to być czas spędzony aktywnie najlepiej na świeżym powietrzu. Fajnie jeśli będzie dzielony z kimś bliskim, ale to nie powinien być warunek konieczny.
Jako, że obchodzę urodziny pod koniec października to zazwyczaj w Polsce mam wówczas przepiękną złotą jesień. Lasy i parki mienią się w kolorach liści a ziemię przysłania dywan utkany w żółcie, pomarańcze i czerwienie. To moim zdaniem najpiękniejsza polska sceneria na outdoorowe eskapady. Totalnie wymarzona na urodziny dla kogoś kocha kolory i naturę. Zatem postanowione i przypieczętowane pierwszą urodzinową mikroprzygodą! Wolne urodziny w tym roku świętowałam na SUPie na Odrze i o tym będzie ten wpis.
Odkąd pod koniec maja spłynęłyśmy z Natalią Pilicą zaczęło mnie nudzić pływanie na SUPie po jeziorach. Szczególnie po tych dużych i z regularną linią brzegową. Fajniej jest kiedy krajobraz się cały czas zmienia. Płynie się wówczas do celu a nie kręci w kółko. Dlatego postanowiłam jeszcze raz tego roku spłynąć rzeką. Nie był to spływ ani tak długi a tym bardziej nie tak ładny jak wtedy wiosną. Był to za to spływ urodzinowy. Zgodnie z nową tradycją, w dniu w którym skończyłam 32 lata zwodowałam się na jeziorze Bajkał w Kamieńcu Pomorskim pod Wrocławiem. Po 15km i ponad 4h spuściłam powietrze z deski przy Mostach Warszawskich.
Na południe od Wrocławia Odra, zapewne dawno temu, wykształciła zakole, które ze względu na swój kształt i spory rozmiar nazywane bywa jeziorem. Żeby było zabawniej dostało ono nawet przydomek Bajkał. Nie wiem dlaczego, bo ani jest duże, ani pewnie zbyt głębokie. Może zdarzało mu się kiedyś zimą zamarzać jak temu sławnemu w sercu Rosji. Ostatnio jednak zimy we Wrocławiu należą do najcieplejszych w Polsce więc raczej i ta analogia już nie występuje. W ciepłe letnie dni Bajkał jest oblegany przez lokalnych mieszkańców. Ciężko znaleźć wtedy miejsce, żeby postawić dodatkowego grilla lub położyć kocyk. Ludzie przyjeżdżają nad jezioro czym się da i spędzają nad nim często nawet cały dzień. Pływają, grają w piłkę, wędkują czy po prostu opalają się leżąc na brzegu. Podczas mojej pierwszej wizyty nie urzekło mnie to miejsce właśnie z powodu tłoku i głośnej muzyki. Ale pomyślałam, że w taki dzień powszedni, poza sezonem i dość wcześnie rano musi być tam całkiem urokliwie. Na pewno jest pusto, spokojnie i można w ciszy oddać się kontaktowi z naturą. I prawie się nie myliłam. Bowiem nie do końca było tam pusto.
Pływając już wiele razy na Odrze o poranku wiedziałam, że brzegi rzeki okupują wędkarze. Nieważne w sumie czy jest 3 nad ranem czy już chwilę po 10. Zawsze na brzegu spotkam kogoś kto siedząc na turystycznym krzesełku pilnuje swojej wędki. Nawet trochę rozumiem ten fenomen. Wędkowanie to świetny pretekst, żeby spędzać czas na zewnątrz. Ja mam deskę, Panowie mają wędki. Metoda trochę inna ale efekt pewnie podobny – sporo spokoju kasującego nazbierane złe emocje i doza satysfkacji. Ja z przebytego dystansu a oni z liczby złapanych ryb.
Gdy dojechałam po niesamowitych wertepach samochodem nad jezioro w piątek o 8 rano zastałam tam kilku wędkarzy, których nawet za bardzo nie zainteresował mój widok. Powitała mnie też delikatna mgła zaraz nad taflą jeziora i wschodzące ponad drzewami słońce. Było to jeszcze przed zmianą czasu więc wodując deskę na jeziorze chwilę po 8:00 wstrzeliłam się idealnie w złotą godzinę. Chciałam być na wodzie jeszcze przed świtem ale ciężko mi się rano opuszcza ciepłe pielesze a na dodatek zaskoczył mnie korek na wylocie z Wrocławia. Wydawało mi się, że rano cały ruch kieruje się do centrum. Niestety tak nie jest. Warto to również uwzględnić w planowaniu podobnego spływu jeśli zależy nam na czasie i konkretnym świetle.
Logistyka
Pomysł na ten spływ wyglądał dosyć prosto. Dojechałam nad jezioro własnym samochodem. Zaparkowałam go nieopodal brzegu, napompowałam deskę i wzięłam na pokład poza najpotrzebniejszymi rzeczami również plecak i ręcznik. Po dopłynięciu do celu, zapakowałam deskę do plecaka i autobusem przejechałam kilka przystanków, aby dotrzeć do domu. Po południu wsiadłam na rower i pojechałam nad jezioro, żeby zabrać stamtąd moja malutką Toyotkę. Rower po zdjęciu kół wpakowałam do środka i wróciłam do Wrocławia. Kombinowałam wcześniej czy dałoby się to zrobić prościej. Niestety do Kamieńca Pomorskiego bardzo nieregularnie jeżdżą podmiejskie autobusy. Na dodatek jezioro leży ponad 1km od centrum miejscowości a chodzenie z dużym SUPowym plecakiem nie należy do najprzyjemniejszych. Pozostał mi więc samochód i rower.
Trasa
Po krótkiej rundce po jeziorze wypłynęłam na rzekę i z jej nurtem popłynęłam przez Blizanowice, Kamieniec Wrocławski i Łany. Mijając po prawej stronie Las Strachociński dotarłam do Wyspy Opatowickiej. Nie skorzystałam ze śluzy tylko dopłynęłam do Jazu Opatowice i przeniosłam deskę te kilkadziesiąt metrów brzegiem. Gdy znowu znalazłam się na wodzie, udałam się wzdłuż brzegów Biskupina w kierunku Zoo. Tutaj wycieczka straciła nieco na swoim uroku. Niebo przykryły chmury i zerwał się mocny wiatr. Płynęło mi się coraz ciężej i przez moment rozważałam nawet zakończenie spływu. Na szczęście po przeniesieniu deski na wysokości Zazoo Baru i zwodowaniu się nieopodal Mostu Zwierzynieckiego zmiana kierunku zadziałała na moją korzyść. Odra płynie tam w dość głębokim korycie i wiatr tego dnia prawie tam nie docierał. Mogłam na spokojnie nacieszyć się pięknymi liśćmi unoszącymi się na powierzchni wody i drzewami na brzegach mieniącymi się cudnymi kolorami jesieni. To był zdecydowanie najpiękniejszy fragment spływu. Pomimo, że w centrum miasta było bardzo intymnie i spokojnie. Tylko czasem gdzieś w tle słychać było silniki samochodów na jednym z pobliskich mostów.
Były to świetnie spędzone urodziny. Ale nie była to idealna trasa. Dlaczego? Bo było trochę nudno. Odra na tym odcinku jest dosyć szeroka, płynie poprzez tereny wiejsko-miejskie i brakuje na niej czegoś, co lubię w SUPie naprawdę. Dziczy! Najmocniej znużył mnie odcinek, którego byłam najbardziej ciekawa – czyli od Jazu Opatowice do Zoo. To długa, szeroka i prosta trasa wodna, która gdy zerwał się wiatr ciągnęła mi się w nieskończoność i nie mogłam się w sumie doczekać kiedy się skończy. Na szczęście odcinek od Zoo do momentu wpłynięcia do Kanału Miejskiego wynagrodził mi te kilka kilometrów wcześniejszej nudy. Okazało się więc, że dokładnie to czego chciałam doświadczyć jesiennym spływem z miasteczka oddalonego od Wrocławia o kilkadziesiąt minut jazdy miałam zaraz obok siebie w centrum miasta. Mimo, że nie żałuję ani minuty spędzonej tego dnia na wodzie już raczej nie zdecyduje się więcej na taki długi spływ dokładnie na tym samym odcinku Odry.
Co dalej?
Od kilkunastu dni uporczywie sprawdzam prognozy pogody i wiatr odstrasza mnie od kolejnego jesiennego wejścia na deskę. Nie mam też suchego skafandra, żeby porwać się na pływanie zimą, więc w tym sezonie chyba jeszcze nie spełnię tego marzenia. Chciałabym natomiast spłynąć Bystrzycą z Mietkowa do Leśnicy (dzienica Wrocławia). Podsunął mi ten pomysł całkiem niedawno pewien chłopak, który chciał tą trasę spłynąć kajakiem. Około 30km spływu wymaga nieco większej logistyki i prawdopodobnie kilkunastu przenosek na trasie. Dlatego zostawiam ten pomysł na przyszłą wiosnę. Kto wie jednak co jeszcze SUPowego się wydarzy do tego czasu. A Wy jakie macie SUPowe plany i marzenia?